Rok 1997, początek lipca. Ogromne opady deszczu powodują wezbranie rzek w południowo-zachodniej części Polski. Odra, Oława, Widawa, Bóbr, Nysa Kłodzka i Łużycka szybko przekraczają stany alarmowe. Kotlina Kłodzka, Opole i Racibórz po kilku dniach znajdują się pod wodą. Władze Wrocławia uspokajają: „nasze miasto jest bezpieczne”. 10 lipca zagrożenie wzrasta, władze decydują o wysadzeniu wałów na Odrze w Jeszkowicach i Łanach. Protesty mieszkańców powstrzymują jednak te plany. 12 lipca wszystkie sposoby na zatrzymanie wielkiej wody okazują się nieskuteczne. Po południu woda wdziera się do miasta i zalewa Kozanów. Mieszkańcy wychodzą na mosty i z lękiem obserwują wzrastające poziomy rzek. Po chwilowym szoku wszyscy zabierają się do pracy, by nie dopuścić do zalania kolejnych części Wrocławia.
Ratowanie Wrocławia
Reklama
Władze Wrocławia, straż, wojsko a także mieszkańcy byli wszędzie tam, gdzie pojawiało się zagrożenie przerwania wałów. Szczególnie chronionymi miejscami był Rynek i Ostrów Tumski. Pierwszym sukcesem, który podniósł na duchu wrocławian, było ocalenie Rynku. Kolejny wielki bój toczył się o Ostrów Tumski - wizytówkę miasta. Dzięki wzmocnieniu wałów kilka miesięcy wcześniej również to miejsce udaje się ocalić. Jednocześnie zalewane jest Śródmieście, Księże Małe i Tarnogaj. Choć pod wodą znajduje się około 30% miasta, to prawie wszyscy mieszkańcy nie mają wody i prądu. Nad miastem latają helikoptery ewakuujące najbardziej zagrożonych mieszkańców. Z całej Polski napływają dary dla powodzian: żywność, ubrania a także słowa pokrzepienia i wsparcia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pospolite ruszenie
Reklama
Wielka woda wyzwoliła w Polakach poczucie solidarności. Kiedy tylko woda wdarła się do miasta, wrocławianie z niezagrożonych terenów ruszyli na pomoc najbardziej zalanym częściom miasta. Mieszkańcy sami organizowali się, usypywali wały, dołączali się do działań straży i wojska, a także przygotowywali posiłki dla wolontariuszy. Każdy miał jakieś zadanie. Kiedy w jednym miejscu zagrożenie mijało, wrocławianie przenosili się w kolejne miejsca. Przez kilka dni i nocy w całym Wrocławiu trwało nieustanne nasypywanie piasku do worków. To był wtedy, obok wody pitnej, najcenniejszy surowiec. Ciężarówki przywoziły piasek nawet z bardzo oddalonych terenów, gdyż na Dolnym Śląsku szybko zaczęło go brakować. Mieszkańcy wybierali nawet piasek ze wszystkich piaskownic dla dzieci. Ale i gdy to źródło się wyczerpało, do worków zaczęto nasypywać ziemię. Władze Wrocławia wyliczyły, że w mieście zostało ułożonych nawet 400 tys. worków z piaskiem. Wrocław przez kilka dni nie zasypiał, mieszkańcy musieli bronić kolejnych ważnych miejsc dla miasta: o ZOO i Dworzec Główny walka toczyła się do samego końca. Choć każdego dnia do pomocy zgłaszało się coraz więcej osób, to nikt nie odchodził od wałów, by odpocząć. Jedynie szybka kąpiel, zmiana ubrań i ciepły posiłek. A komunikaty radiowe i telewizyjne donoszące zarówno o kolejnych zagrożeniach jak i ocalonych, ważnych dla miasta arteriach dodawały wszystkim sił do dalszej pracy.
Media centrum kryzysowym
Bardzo szybko we Wrocławiu przestały działać telefony, zarówno stacjonarne jak i komórkowe. Wiele gazet codziennych nie ukazywało się z powodu zalania drukarni. Swoiste centrum zarządzania kryzysowego tworzy się w lokalnej telewizji TeDe, która znajdowała się na 19. piętrze Poltegoru. Już 12 lipca stacja przerywa nadawanie wszelkich programów i skupia się na powodzi. Ówczesny prezydent Wrocławia Bogdan Zdrojewski nie wychodzi ze studia telewizyjnego - sam nadaje komunikaty o istniejących zagrożeniach czy aktualnych potrzebach. Również lokalne gazety jednoczą siły, by wydawać bezpłatny biuletyn. W radiu można było usłyszeć komunikaty: „Na Księżu Małym brakuje piasku, na Kozanowie potrzebni są ludzie do usypywania wałów, Tarnogaj pilnie potrzebuje koparki...”. Lokalne media robiły wszystko, by wspomóc wrocławian w walce o miasto i swój dobytek.
Wielka odbudowa Wrocławia
Woda jeszcze długo utrzymywała się w mieście, odsłaniając powoli skalę zniszczeń. Wrocławianie zaczęli remontować swoje mieszkania i domy a władze miasta przystąpiły do remontów ulic i mostów. Na odbudowę Wrocławia przeznaczono aż 132 miliony zł pochodzących głównie z zagranicznych dotacji. To dzięki tym funduszom miasto rozpoczęło odbudowę zniszczonych przez powódź dróg a także rewitalizację zabytkowych miejsc.
Pamięć o powodzi
Reklama
Polacy nigdy nie zapomną o wielkiej wodzie - o ogromie zniszczeń, przerażeniu ale także o ogromnej solidarności i zaangażowaniu w niesienie pomocy. Po opadnięciu wody w wielu miejscach Wrocławia powstały pomniki mające przypominać powódź tysiąclecia. Na mostach Młyńskich i przy ul. Romualda Traugutta znajdują się pamiątkowe tablice z zaznaczonym poziomem wody. Na moście Uniwersyteckim wzniesiono pomnik „Powodzianka” przedstawiający kobietę ratującą książki od powodzi. Charakterystycznym wotum za dar ocalenia jest także ogromny zielony krzyż z zaznaczonym poziomem wody wzniesiony przy moście Trzebnickim.
Powódź tysiąclecia doprowadziła do niewyobrażalnych zniszczeń, śmierci wielu osób a także utraty dorobku całego życia. Wydobyła jednak w Polakach pokłady miłości, współczucia i solidarności. W mieszkańcach Wrocławia zrodziła się ogromna duma, że mogą być częścią tego niezwykłego miejsca, które „jest poniekąd miastem spotkania, jest miastem, które jednoczy” - jak powiedział na Kongresie Eucharystycznym kilka tygodni wcześniej Jan Paweł II. Po wielkiej wodzie, wspólnym ratowaniu miasta wrocławianie naprawdę stali się jednością.
* * *
Magdalena Rynkiewicz
Reklama
Nikt z nas do końca nie wierzył, że to się stanie, że woda naprawdę wleje się do mieszkań. Codziennie po dwa, trzy razy robiliśmy wędrówki nad Oławkę i Odrę, żeby sprawdzać, jak szybko woda się podnosi. Nie wierzyliśmy, że woda do nas przyjdzie, ale jakiś strach w nas był. Cenne rzeczy i część ubrań zanieśliśmy do sąsiadów mieszkających na wyższych piętrach. Miałam wtedy 12 lat, nie docierało do mnie zbyt wiele - powódź idzie, więc ratujmy co się da. Ale w pamięci zostało wszystko - bezradność, wyrazy twarzy ludzi i łzy - całe morze łez. Jak woda opadła i zobaczyłam swoje mieszkanie, dotarło do mnie, co się stało. Meble, podłogi, ściany - wszystko zniszczone. Z tego, co zostawiliśmy w domu, nie ocalało prawie nic, bo wody sięgała aż do 1, 5 metra. Skutki powodzi pomagali usuwać wszyscy: sąsiedzi, znajomi, czasem nawet obcy ludzie. Mnóstwo pracy włożyliśmy w remont a jeszcze więcej nerwów i pieniędzy. Miło było wrócić do siebie, choć skutki tamtej powodzi odczuwamy do dziś. Ściany są ciągle wilgotne, gdzieniegdzie wychodzi pleśń - to stara kamienica, grube mury, więc nigdy się już tego nie pozbędziemy. A teraz ilekroć słyszymy, że woda w rzekach się podnosi, to strach powraca... I znowu, jak wtedy, idziemy nad rzekę zobaczyć, czy to prawda...
* * *
Zbigniew Maciejewski
W 1997 r. pracowałem w jednej z firm transportowych. Kiedy powódź przyszła do Wrocławia, wszystkich kierowców i ciężarówki skierowano do najbardziej zagrożonych miejsc. Jeździliśmy dzień i noc, by przewozić piasek. Pracowaliśmy w różnych miejscach, wszędzie tam, gdzie nas potrzebowano. Szybko zaczęło brakować piasku, więc dowoziliśmy go spoza regionu. Sami ładowaliśmy ciężarówki, a gdy był przestój, pomagaliśmy ładować piasek do worków. Nie było czasu na sen, wszyscy byli zmęczeni, mimo wszystko ciągle braliśmy skądś siły i do samego końca walczyliśmy.
* * *
Powódź w statystyce
W trakcie powodzi w naszym kraju zginęło aż 56 osób. Ponad 40 tys. ludzi w jednej chwili straciło dorobek całego swojego życia. Zniszczonych lub uszkodzonych zostało około 680 tys. mieszkań i domów. Ucierpiały 843 szkoły, z czego prawie 100 uległo całkowitemu zniszczeniu. 4 tys. mostów było nieprzejezdnych chwilowo, a 45 całkowicie zerwanych. Uszkodzeniu uległo także ponad 14 tys. km dróg, 2 tys. km torów kolejowych i ponad 600 km wałów przeciwpowodziowych. Woda objęła swym zasięgiem prawie 667 tys. hektarów. Straty materialne oszacowano na 12 mld złotych, choć wiele osób twierdziło, że to zaniżona kwota.