WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Nowym prezesem Najwyższej Izby Kontroli, instytucji państwowej powołanej do kontrolowania m.in. także najwyższych urzędów państwowych, został - z nominacji PO, wspartej przez większość parlamentarną - Krzysztof Kwiatkowski, były minister sprawiedliwości rządu PO-PSL. Czy to znaczy, że partia rządząca przejmuje w swe władanie ostatni bastion władzy, staje się władzą niemal totalną?
JANUSZ WOJCIECHOWSKI: - Wszystko na to wskazuje. PO kieruje do NIK swojego człowieka, ściśle partyjnego polityka, wcześniejszego członka rządu, a więc dokonuje nominacji politycznej na tę funkcję i wcale tego nie ukrywa. Pojawia się więc pytanie: nawet jeśli ten partyjny prezes wyrzeknie się partyjnej przynależności - na ile będzie niezależny i wolny od tych dawnych partyjnych powiązań oraz zobowiązań? Czy będzie zdolny do pryncypialnej krytyki rządu Donalda Tuska, jeśli zaistnieje uzasadniona potrzeba takiej krytyki? Obawiam się, że nie, ale chciałbym się mylić. Chciałbym, żeby Kwiatkowski zawiódł Donalda Tuska.
Reklama
- Krzysztof Kwiatkowski tłumaczy, że prezes jedynie administruje Izbą i nie ma wpływu na proces prac kontrolnych NIK ani na ich przebieg, ani na wybór obiektów kontroli, gdyż o tym decyduje 19-osobowe ciało kolegialne. Rzeczywiście tak jest, że prezes nie może inspirować polityki kontrolnej Izby i jest w tej sprawie niejako ubezwłasnowolniony?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Bardzo źle, że Kwiatkowski tak mówi. Izba w ostatnich latach znacznie się zmieniła w stosunku do tej, jaka była za czasów Lecha Kaczyńskiego i jaką zastałem, obejmując po nim w 1995 r. urząd prezesa. Wtedy NIK działała na podstawie bardzo dobrej, przygotowanej właśnie przez Lecha Kaczyńskiego ustawy, która znakomicie sprawdzała się w praktyce. To była silna instytucja, mająca znaczącą pozycję zarówno w kraju, jak i duży autorytet za granicą.
- Co o tym decydowało?
- Przede wszystkim bardzo dobre procedury kontrolne, świetnie podzielone na trzy etapy. Był protokół pisany przez kontrolera (niezależnie od tego, co pisał w toku samej kontroli), potem wystąpienie pokontrolne, czyli sformułowanie pewnych ocen w oparciu o fakty, a na końcu informacja o wyniku kontroli, która sumowała i generalizowała w skali kraju wnioski z przeprowadzonej kontroli. Ten ostatni etap, czyli uogólniona konkluzja (diagnoza i terapia) kontroli była już właśnie domeną prezesa, który starał się ją jak najlepiej zaprezentować, by uruchomić działania naprawcze. Taka procedura znakomicie zdawała egzamin. A rola i kompetencje prezesa były wówczas naprawdę duże, co miało wpływ na rangę całej instytucji, zwłaszcza gdy już same działania kontrolerów były dodatkowo wspierane autorytetem i zaangażowaniem prezesa.
Reklama
- Pan, będąc prezesem NIK, angażował się czynnie w działalność kontrolną?
- Starałem się tak funkcjonować, by zajmować się przede wszystkim właśnie kontrolami. Potem, już za prezesa Sekuły (2001-2007), różnie z tym bywało. Wydaje się, że mój następca angażował się bardziej w administrowanie Izbą, a nie w kontrolowanie. I chyba wówczas właśnie zaczął się ten proces pomniejszania znaczenia NIK, którą zaczęto nazywać instytucją audytorską, a kontrole państwowe jakby zaczęły wytracać swą moc...
- To pomniejszanie NIK usankcjonowała nowelizacja ustawy o NIK z 2010 r. Jakie były jej geneza i cel?
Reklama
- To była zmiana, w której rej wodził duet polityków PO, tropicielka afery dorszowej Julia Pitera i rozmawiający z krzesłami Mirosław Sekuła. Chodziło im nie tylko o osłabienie pozycji prezesa, lecz o usunięcie w cień całej Izby. Pewnie dlatego, że była to na tyle groźna instytucja, iż mogłaby wysadzić w powietrze cały rząd, gdyby tylko na to „zapracował”. NIK ma przecież dostęp do wszystkich dokumentów, może zebrać taki materiał dowodowy, że nawet rząd nie wytrzyma krytyki. Widać to właśnie przewidywali politycy PO, skoro postanowili przeprowadzić w Izbie takie zmiany, które maksymalnie zminimalizowały to niebezpieczeństwo. Ustawa ta wręcz rozmontowała procedury kontrolne; już nie ma protokółu kontroli, czyli dokumentu przedstawianego przez niezależnego kontrolera. Jest tylko wystąpienie pokontrolne, a więc szerzej uzgadniany dokument o słabszej wymowie, czyli bardziej uładzony i wygładzony. Kontrola straciła swoje zęby.
- NIK złagodniała, została skutecznie zmarginalizowana?
- Tak. To, niestety, wyraźnie widać choćby po kontrolach budżetowych, np. po tegorocznej, która została spłycona, więcej w niej laurek niż rzeczowej krytyki. A to, z uwagi na obecny pogarszający się wciąż stan finansów państwa, wydaje się być co najmniej dziwne... Sądzę zatem, że jak najpilniej trzeba by przywrócić Izbie jej poprzedni kształt. Przede wszystkim przywrócić poprzedni model procedury kontrolnej.
- W tym celu potrzebna jest zmiana rządu, bo obecny już choćby z powodów ideologicznych marginalizuje wszelkie kontrole.
- To prawda. I czyni to wszelkimi dostępnymi sposobami. Marginalizowanie NIK postępuje nawet w sferze językowej - kontrolerów nazywa się już bardziej eufemicznie - audytorami, a kontrole NIK poprawność polityczna każe nazywać audytami. A przecież NIK nie jest - nawet po tych złych zmianach ustawowych - instytucją audytorską, lecz wciąż pozostaje najwyższym organem państwowej kontroli. Nie powinna więc być w ten sposób marginalizowana! Wciąż zajmuje się - lub powinna się zajmować - kontrolą wszystkiego, co się dzieje w państwie. Ma nadal dostatecznie silne kompetencje konstytucyjne i ustawowe, by kontrolować wszystkie instytucje, z niewielkimi tylko ograniczeniami, pod względem legalności, gospodarności, rzetelności i celowości.
Reklama
- Jednak wydaje się, że działa mniej aktywnie? Dlaczego?
- Izba jest aktywna, kontroluje i pracuje bardzo dużo, ale wyniki jej kontroli budzą coraz mniejsze zainteresowanie, co w dużej mierze jest wynikiem tego właśnie „wyrwania zębów” przez złe zmiany ustawowe. Poza tym pogorszyły się wewnętrzne relacje w Izbie poprzez wprowadzenie kadencyjności dyrektorów. Pozornie to niby dobra zmiana, ale w rzeczywistości prezes został w ten sposób pozbawiony instrumentów kreowania kontroli poprzez dobrze pojęty wpływ na ludzi. Kadencyjność dyrektorów jest dobra w organach wybieralnych, niekoniecznie natomiast sprzyja sprawności instytucji działającej na zasadzie hierarchicznej struktury. To się negatywnie odbija na funkcjonowaniu całej instytucji, a więc i na prowadzonych kontrolach.
- W jaki konkretnie sposób?
Reklama
- Chodzi o to, że specyfika tego rodzaju pracy wymaga pewności i ciągłości kadrowej. Gdy ja przyszedłem do NIK i zastałem tam kadrę dyrektorską pozostawioną przez Lecha Kaczyńskiego, to nie miałem możliwości, nawet gdybym bardzo chciał - choć, oczywiście, nie chciałem - bezzasadnego zwalniania lub wymieniania pracowników, nie było mowy o jakimkolwiek pomiataniu ludźmi. Owszem, były pewne zmiany reorganizacyjne, lecz dotyczyły raczej departamentów wspomagających. Generalnie, ludzie pracujący w NIK nie mieli poczucia tymczasowości, mogli się skupić na kontrolach, a nie na zastanawianiu się, co ich czeka w przyszłości. Wbrew pozorom kadencyjność dyrektorów nie wzmacnia, lecz osłabia kondycję Izby.
- NIK kiedyś była synonimem grozy, a dziś ludzie ledwie wiedzą o jej istnieniu... Kto w ogóle boi się dziś NIK?
- NIK powinni się bać nie zwykli ludzie, obywatele, których Izba nie kontroluje, lecz ministrowie, marszałkowie województw, burmistrzowie, prezydenci, wójtowie. Oczywiście, tylko jeśli mają coś na sumieniu... Jak dotąd NIK nie była i mam nadzieję, że nie będzie narzędziem walki politycznej. Wszyscy - zarówno urzędnicy, jak i zwykli obywatele - powinni wiedzieć, że Izba jest instytucją poważną i rzetelną, że dobrze służy dobru wspólnemu. Dlatego, będąc prezesem NIK, wielką wagę przywiązywałem do dobrej współpracy z mediami, bo gdy wyniki kontroli budzą zainteresowanie opinii publicznej, to większa jest na nie reakcja ze strony odpowiedzialnych władz. Łatwiej następuje likwidacja stwierdzonych patologii.
- Czy w obecnej sytuacji można się obawiać upartyjnienia, upolitycznienia NIK?
Reklama
- Jeśli przyszły prezes desygnowany przez partię rządzącą i mocno z nią powiązany z góry zapowiada, że nic od niego nie będzie zależało, to ja się boję takiego prezesa i martwię się o skuteczność sprawowanej przez NIK państwowej kontroli. Bo albo to będzie prezes niedołęga, albo prezes, który zamierza prowadzić jakąś chytrą grę, a swoją deklarowaną niemocą zasłania właśnie zamiar upolitycznienia Izby. Mam nadzieję, że to tylko takie początkowe lapsusy i że Krzysztof Kwiatkowski „ogarnie się” jako prezes NIK.
- Za dwa lata partia rządząca może się zmienić, a prezes NIK może dopiero wtedy pokaże swą moc...
- Może ją pokazać, zwłaszcza że nowy prezes z nadania PO będzie kierował NIK aż do 2019 r. Generalnie biorąc, zawsze zdrowsza jest właśnie taka sytuacja, gdy szef państwowej instytucji kontrolnej nie jest kolegą tych, którzy rządzą. Jednakowoż kontrole bardzo często sięgają kilku lat wstecz, a więc to, co dzisiaj rząd robi, może wychodzić albo może zostać „zamiecione pod dywan” w kontrolach przeprowadzanych za trzy, cztery lata. Gdy dziś bada się np. zakupy sprzętu medycznego w szpitalach, to sięga się wstecz do lat 2007-2008 r. Tak więc zawsze możliwe jest pewne pole politycznego manewru; pewne sprawy można wyciągać, a pewne chować.
- Gdy PiS przejmie władzę, to zapewne zamierza natychmiast naprawić i uaktywnić NIK? W jaki sposób?
- Ja będę gorąco namawiał do tego, żeby przywrócić poprzednią procedurę kontrolną, a przede wszystkim, żeby skasować przepis, który poddaje NIK kontroli prywatnej firmy audytorskiej. Izba musi odzyskać siłę i pewność działania. Trzeba jej po prostu wstawić nowe zęby.
- Państwowa instytucja kontrolna jest obecnie kontrolowana przez prywatną firmę?
Reklama
- Tak! To skandal, że najwyższy organ kontroli państwowej podlega właśnie takiej kontroli. Wszystkie instytucje państwowe są kontrolowane przez NIK, a NIK jest kontrolowana przez wyłanianą w przetargu prywatną firmę audytorską. To absurd i jeszcze jeden przykład deprecjonowania tej ważnej instytucji. A ponadto nie można przecież wykluczyć, że taka prywatna kontrola audytorska może generować rozmaite konflikty; może dochodzić np. do szantażu, wpływania na wyniki kontroli.
- Jak kontrolować NIK? Nie można przecież powiedzieć: kontrolerze, kontroluj się sam!
- Trzeba by okazać to minimum zaufania wobec instytucji państwowych, bo budżet NIK nie jest przecież ogromny i wystarczyłoby, aby rozliczała go komisja sejmowa. NIK powinna przedstawić Sejmowi sprawozdanie z wykonania swego budżetu, a posłowie mogliby już z tym zrobić wszystko, co uznają za stosowne... Istnieje przecież sejmowa komisja do spraw kontroli państwowej, której posłowie mają dostęp do wszystkich dokumentów, mogą je dowolnie skontrolować. A gdy chodzi o uzdrowienie NIK, to najprościej byłoby przywrócić ustawę Lecha Kaczyńskiego. Lepsze jest wrogiem dobrego, a to, co ostatnio zrobiono z NIK, nie tylko nie jest lepsze, ale wręcz szkodzi państwowej kontroli.
- Czego będzie Pan życzył nowemu prezesowi NIK?
- Tego, o czym już wspomniałem - żeby zawiódł Donalda Tuska. Żeby kontrolował obiektywnie i bez strachu, żeby mówił Polakom prawdę o tym, jak funkcjonuje ich państwo. Będzie mu, jako nominatowi i prominentnemu politykowi PO, bardzo trudno, ale to nie jest niemożliwe. Jeśli Krzysztof Kwiatkowski zechce kiedyś ode mnie jakiejś rady z perspektywy mojej wiedzy i doświadczenia, nie odmówię mu jej, bo chciałbym, żeby kontrola państwowa dobrze służyła Polsce, niezależnie od tego, kto jest prezesem Najwyższej Izby Kontroli.
* * *
Janusz Wojciechowski - polski polityk, prawnik, były prezes Najwyższej Izby Kontroli, poseł na Sejm II kadencji, wicemarszałek IV kadencji Sejmu, od 2004 deputowany do Parlamentu Europejskiego