Nikt nie jest w stanie zrozumieć, co się czuje, gdy umiera ktoś bliski. Martyna mówi, że słowa są jednowymiarowe, tymczasem cierpienie otacza człowieka jak powietrze, dotyka z każdej strony.
Uczymy się żyć
Reklama
Sandomierz, cmentarz Krukowski. Opowiada Hanna: – Najtrudniejsze są odejścia nagłe, te bez pożegnania, bez przygotowania. Widzieliśmy się rano, a po południu byłam już wdową. Pijany kierowca wymusił pierwszeństwo i tym samym zdruzgotał nam życie. Do szkoły, gdzie pracowałam, przyjechał policjant – młodziutki chłopak. Miał wilgotne oczy, gdy informował mnie wyuczoną formułką: „Mam przykrą wiadomość. Pani mąż miał wypadek”. Nie mógł, biedak, oderwać oczu od mojego ciążowego brzucha. Wyglądało to tak, jakby mówił do jeszcze nienarodzonej Joasi. Nie wiem, co się potem działo. Pochowałam męża, urodziłam córkę, zmieniłam pracę, schudłam 15 kilo. Wszystko to we wszechogarniającej mgle. Duchowej zadymce. Alergicznie reagowałam na rady w rodzaju: „musisz żyć dla dzieci”, „musisz ułożyć sobie życie, bo tracisz najlepsze lata”. Nikt nie pojmował, że nagła strata powoduje skurczenie się rzeczywistości do wymiaru łez, rozpaczy i wspomnień. Trudno mi było uwierzyć, że świat istnieje nadal, choć Leszka nie ma. I kogo, na Boga, obchodzą niezapłacone rachunki, gdy tęsknota za ukochanym rozszarpuje mi serce. Nie wierzyłam, że kiedyś zacznę znów się uśmiechać, swobodnie oddychać. Ale dziś mogę zapewnić wszystkich pozostających w rozpaczy. Ból, co prawda, nie mija, ale uczymy się z nim żyć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ostrowiec Świętokrzyski, cmentarz komunalny. Katarzyna opowiada: – Moja przyjaciółka pochowała niedawno tatę. Umierał w cierpieniu przez wiele miesięcy. Widziałam ich udręczenie, ogromne zmęczenie i jeszcze większy heroizm. Gdy odszedł, przyjaciółka powiedziała mi, że na śmierć, nawet tą spodziewaną, nie można się przygotować emocjonalnie. Technicznie ogarnęli to bez zarzutu. Opiekowali się tatą na zmianę, czuwali przy łóżku w ostatnich godzinach, zadbali o każdy detal, także ten duchowy, religijny. Wyglądało to trochę tak, jakby już za życia taty zaczęli przeżywać żałobę po nim. W dniu pogrzebu przyjaciółka powiedziała: – Nawet nie wiesz, jak strasznie mi go brakuje. Ile bym dała, żeby został z nami jeszcze dzień, godzinę, nawet oddech… To tak boli.
A jak głupio odpowiedziałam, bo nie rozumiałam, że cierpienie ma różne twarze: przecież od miesięcy wiadomo było, że ten dzień nadejdzie. Czemu jesteś zaskoczona? Nie zaskoczona, tylko zrozpaczona nieodwracalnością zdarzeń. – odpowiedziała – W takich chwilach pojmuje się znaczenie słów „nigdy”, „na zawsze”, „wieczność”, „samotność i strata”. Gdy ktoś bliski odchodzi, nagle człowiek dostrzega, że nie panuje nad niczym, nie jest panem swego czasu, najwyżej jego marnym dzierżawcą.
Przyjaciele smutku
Reklama
Każdego roku około 100 tys. rodzin w Polsce nagle traci bliską osobę. I większość wspomina czas pierwszych chwil po stracie, jako trudne do opisania cierpienie. Część z nas niczego nie pamięta z tego czasu. Ktoś jednak musi zająć się organizacją pochówku, zadbać o wszelkie formalności, opłaty, itd. Najczęściej jest to ktoś z krewnych, albo przyjaciel. Zdarza się jednak i tak, że musi sobie z tym poradzić człowiek dotknięty stratą.
Reklama
Sandomierz, cmentarz św. Pawła. Opowiada Barbara: – Wróciłam z pracy i zastałam mamę śpiącą na tapczanie. Spokojnie wypakowałam zakupy, podgrzałam jej obiad i dopiero wtedy zauważyłam, że nie żyje. Tydzień wcześniej grabiła z nami liście na działce. Oszalałam z rozpaczy. Jestem jedynaczką, mama była moją opoką. Mąż pracował wtedy w Anglii, dzieci w szkole, więc pomyślałam, że nie mogę się rozsypać. Nie wolno mi płakać, trzeba działać. I wtedy okazało się, że nic nie jest proste… Zamiast siedzieć przy niej, miotałam się po mieszkaniu w poszukiwaniu dokumentów, których żądał najpierw lekarz, a potem zakład pogrzebowy. To było straszne przeżycie. Ziemia osuwała mi się spod stóp. Dzwoniłam po znajomych, żeby ktoś przyszedł, ale był środek tygodnia i wszyscy w pracy. Nikt nie odebrał. Teraz myślę, że Panu Bogu chodziło o to, bym sama zmierzyła się z tym cierpieniem, a raczej wyzwaniem. Mama po śmierci taty wychowywała mnie sama. Przez lata byłyśmy tylko we dwie. W tych pierwszych chwilach, sama z ciałem mamy, zaczęłam się głośno modlić, i nagle pojawiła się myśl – byłyście sobie najbliższe i tak ma być do końca. Spadł na mnie trudny do opisania spokój. Przestałam w panice wyrzucać papiery z półek, a szafy przeczesywać w poszukiwaniu czarnego kostiumu. Ten spokój uleciał kilka godzin później, gdy dzieci wróciły ze szkoły, a przyjaciele zaczęli oddzwaniać, ale zapamiętałam go jako rodzaj błogosławieństwa.
Marek spod Staszowa: – Podobno najtrudniej jest przeżyć śmierć samobójczą bliskiej osoby i śmierć dziecka. Niektórzy twierdzą, że po 3-4 miesiącach dochodzą do punktu, w którym uświadamiają sobie, że bliska osoba odeszła naprawdę i nigdy już nie wróci. Ta świadomość, to dopiero początek drogi z dna rozpaczy. Czytałem, że żałobę można podzielić na okresy i etapy. Że naukowcom udało się ponazywać te stany i mniej więcej opisać. Jest negacja, rozpacz, zaprzeczanie, wreszcie akceptacja i pogodzenie się. Czasem w dość dowolnej kolejności, bo tyle mamy rodzajów żałoby, ilu ludzi. Mój brat stracił w wypadku żonę i córeczkę. Z kraksy ocalał tylko on. Zaraz po pogrzebie zrobił w ogrodzie ognisko i spalił ubrania, buty, zabawki, albumy ze zdjęciami, meble. Przerażeni sąsiedzi wzywali straż pożarną. Nigdy nie podniósł się po tym ciosie. Pracuje jako magazynier, choć jest licencjonowanym księgowym, wynajmuje mieszkanie w popegieerowskim bloku, jest po kolejnym leczeniu z alkoholizmu, więc wierzę, że teraz już nie pije. Zrobiliśmy z rodziną wszystko, ale czasem po prostu ból jest za duży.
Kto nam przyjdzie ku pomocy
Reklama
Tarnobrzeg, cmentarz przy al. Warszawskiej. Stanisława opowiada: – Po jakimś roku z rozpaczą stwierdziłam, że nie pamiętam twarzy syna. Ta niepamięć była jak zdrada. Jak można zapomnieć, jak wyglądała ukochana osoba, własne dziecko. Tych, którzy przeżywają podobne chwile i biegają ciągle do albumów, pocieszę. Ta pamięć wraca. Wspomnienia nie znikają, ale zmieniają się. Czy mniej bolą nie wiem, raczej stają się częścią nas.
W jakiś czas po śmierci syna zauważyłam, że coraz gorzej ze mną. Czułam się kompletnie wyczerpana fizycznie i emocjonalnie. Najchętniej nie wstawałabym z łóżka. Podobno to normalne, że mechanizmy obronne, jakie człowiek uruchamia w momencie tragedii, po pewnym czasie organizm zaczyna wyłączać. Stajemy się trochę bezbronni wobec życia, z którym musimy się zmierzyć. Z życiem, w którym nie będzie już tego kogoś…
Czułam też, że chodzi o coś więcej, że muszę kopać głębiej. Przeczytałam o duszpasterstwie ludzi po stracie dziecka. Że przychodziła tam pani w wieku ok. 80 lat, która pochowała 60-letniego syna. I nikt jej nie odmawiał prawa do bólu, do rozpaczy, nikt nie komentował pod nosem, że powinna się opanować. Pomyślałam, że nic nie pomoże mi tak, jak wspólnota ludzi, którzy przeszli przez podobną traumę.
Modliłam się o podpowiedź. I usłyszałam gdzieś, że w parafii Chrystusa Króla modlą się za dzieci nienarodzone i utracone. Niedawno byłam na takim spotkaniu. Jest tam specjalna tablica, przy której można się zatrzymać, podumać, pomodlić. Dowiedziałam się od jakiejś pani, że są nawet rekolekcje dla rodziców po stracie, że mogę poprosić księdza o rozmowę.
Reklama
Ostrowiec Świętokrzyski, cmentarz Ostrowiecki. Opowiada Jolanta: – Skąd mogłam wiedzieć, że żałoba to stan naturalny, niemal konieczny, gdy odszedł ktoś bliski? Że mam prawo do płaczu, napadów depresji, leków i gadatliwości. Kazano mi się wziąć w garść po śmierci mamy, bo jestem kobietą po 50., a mama od trzech lat była bez kontaktu z rzeczywistością. Jakby strata ukochanej osoby miała datę ważności. W pracy po tygodniu od pogrzebu już wymagano ode mnie pełnej gotowości. W domu mąż mówił, że przesadzam z tymi wybuchami płaczu. Szłam więc na cmentarz i tam ryczałam. Mieszkaliśmy wtedy w blokach przy Radwana. Z okna widziałam kwartał z grobem mamy. Nocami paliłam w oknie znicze. Po pół roku wylądowałam na terapii. I dopiero tam zrozumiałam, że wcale nie zwariowałam, że mój ból jest rzeczą naturalną.
Nagle sami
Osobom, które cierpią po śmierci najbliższych i nie mogą sobie poradzić ze stratą polecamy kontakt z Fundacją „Nagle sami”.
www.naglesami.org.pl. Bezpłatny telefon – 800-108-108, czynny w dni powszednie od 14.00 do 20.00.
W każdej sprawie: info@naglesami.org.pl.