Reklama

Jasna Góra

Bóg robi sobie we mnie miejsce

Najpierw spalił się jej dom, rok później utopił się syn, a parę lat później, gdy wydawało się, że cała pula nieszczęść została wyczerpana, drugi syn w wypadku stracił rękę i nogę. Mimo wszystko Urszula Mela nadal wierzy, że Bóg jest Miłością. Rozmowa, którą z nią przeprowadziła Agnieszka Porzezińska, jest zapisem spotkania zorganizowanego w ramach Jasnogórskich Wieczorów Maryjnych

Niedziela Ogólnopolska 5/2017, str. 8-9

[ TEMATY ]

wywiad

Jasna Góra

Wieczory Maryjne

Bożena Sztajner/Niedziela

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

AGNIESZKA PORZEZIŃSKA: – Czy z betlejemskiej stajni płynie dla Ciebie dobra nowina?

URSZULA MELA: – Przed naszym spotkaniem postałam sobie przed szopką w kościele. Patrzyłam na żłóbek, który jest przecież dużo bardziej zadbany niż ten prawdziwy. Tutaj nie pachnie brzydko, świecą się kolorowe lampki. Zastanawiałam się, gdzie jest tutaj dla mnie miejsce i co dla mnie znaczy bycie dobrą matką.

– Co znaczy?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Miałam dużo wyobrażeń na temat tego, jaką dobrą będę matką, a potem dużo więcej doświadczeń świadczących o tym, że jest zupełnie inaczej. Ciągle widziałam, czego nie potrafię, czego nie jestem w stanie zrobić. Po urodzeniu pierwszego dziecka popatrzyłam na nie: było takie bezbronne, kruche, i przeraziłam się, bo zobaczyłam równocześnie swoją słabość, nieporadność.

– Może Maryja także wyobrażała sobie, co powinna dać swojemu dziecku, co chciałaby dać...

– Ja chciałabym dać mój czas, moją cierpliwość, opiekę, troskę, pracowitość, moje wszystko... A widzę, że tego nie mam. Dzisiaj, gdy patrzyłam na stajenkę, pomyślałam, że to jest idealny obraz dla mnie. Jezus urodził się w jednych z najgorszych okoliczności, jakie można sobie wyobrazić. Nie miał nic.

Reklama

– To znaczy, że świat nas okłamuje. Twoje dziecko musi mieć to, to i to, żeby się dobrze rozwijać, a Ty musisz być taka, siaka i owaka, żeby to dziecko dobrze wychowywać...

– Dokładnie. A Ewangelia pokazuje, że te wszystkie „musisz” i „powinnaś”, czyli wyobrażenia, nie są Bogu do niczego potrzebne. Gdy trzymałam swoje małe dzieci na rękach, jeszcze nie słyszałam o tym, że naszym zadaniem jest uczyć się widzieć w twarzy drugiego człowieka twarz Chrystusa; w twarzy drugiego człowieka – a więc i we własnych dzieciach. Ten mały człowiek, moje dziecko, ma również jakąś historię przewidzianą przez Boga i niekoniecznie jest to historia, którą ja dla niego wymyślam.

– Nie realizować życia dzieciom zgodnie z własną wizją, która wydaje nam się bardzo dobra, jest bardzo ciężko. Naturalne jest, że w stosunku do dzieci pojawiają się jakieś marzenia, wyobrażenia...

– To straszna bieda je mieć. Ja się bardzo starałam nie mieć, bo wiedziałam, jakim cierpieniem była dla mnie próba sprostania oczekiwaniom mojego taty. Chciałam tego dzieciom oszczędzić, ale oczywiście zafundowałam im inną jazdę...

– Czy uważasz, że każdy rodzic jest skazany na krzywdzenie swoich dzieci? Zdecydowana większość nie ma przecież takich intencji...

– Tak. Każda matka jest kiepską matką, a każdy ojciec jest kiepskim ojcem.

– Mówisz serio?

Reklama

– Może ktoś się zbulwersuje. Tylko że to nie jest zarzut. Gdy już tak sobie powyliczałam, co jest ze mną nie tak i jak bardzo nie nadaję się na matkę, bardzo ważnym odkryciem były dla mnie słowa proroka Jeremiasza: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię” (1, 5). Jak to do mnie dotarło, to poczułam ogromną ulgę. Nie dość, że Bóg mnie stworzył, to jeszcze wcześniej wymyślił? Z tą całą moją słabością, z moją biedą? Od samego początku dużo lepiej niż ja wiedział, jaka jestem.

– Wiedział, jaka jesteś, i Ci te Twoje dzieci dał...

– Dokładnie. Zdecydował się dać mi czworo dzieci. Cztery osoby pod opiekę...

– A Bóg zawsze wie, co robi...

– Skoro Bóg dał, to musiał uznać, że wystarczy, kim jestem, żeby Jego plany mogły się realizować. Moim zadaniem jest jak najmniej przeszkadzać Bogu, czyli Jemu oddać dzieci, które urodziłam. To jest następna, bardzo trudna tajemnica Ofiarowania – nie trzymać dzieci w garści. Zgodzić się na to, czego nie można im dać, o co same będą musiały zawalczyć. Ostatnio usłyszałam pytanie: Jak wychować takie dzielne dziecko jak Jasiek? Nie mam pojęcia. Wrzucić do transformatora? Zabić mu brata? Przepraszam, że tak mówię, ale wiesz... To nie ja wychowałam dzielne dziecko. To Bóg dopuścił okoliczności, które wymusiły na nas to, żeby zacząć myśleć, zacząć się zastanawiać, o co w życiu chodzi, co jest ważne...

– Wiesz już?

– Po iluś latach widzę, że każde z naszych trudnych doświadczeń przyniosło coś bardzo dobrego. Ale nie od razu.

– Czy kiedy przeżywałaś kolejne trudne doświadczenia, wypominałaś Bogu, że nie kocha, że jest okrutny?

Reklama

– Byłam przekonana, że to kara, że pewnie mi się należała, że nie zasługuję na nic lepszego. Dobrą nowiną jest dla mnie to, że Pan Bóg się mną nie gorszy. Ja mogę stanąć w stajni, którą jest moje życie, z bałaganem – nie tylko fizycznym, z moimi porażkami, i mogę zobaczyć, że Bóg przychodzi do tej stajni i chce się w niej narodzić.

– Właśnie ją wybiera, to ona jest wyjątkowa...

– Nie przychodzi dlatego, że jestem taka świetna, ale dlatego, że mnie kocha. Po prostu. I moje dzieci też kocha. Na pewno lepiej i mądrzej niż ja. Czy któraś matka ma szansę stać się matką pokroju Maryi? Dobra nowina jest taka, że my wcale nie musimy. Możemy oddać Jej całą naszą biedę. Ja tak to czuję. Mogę oddać Maryi moje wszystkie dzieci i sama być przy Niej dzieckiem.

– Jak Ty to robisz, że sobą nie przysłaniasz dzieciom świata i pozwalasz Bogu działać?

– Jak ja to robię? Ano tak, że przez wiele lat zawsze ładowałam się na pierwsze miejsce – między Boga a moje dzieci, między męża a dzieci, bo ja wiedziałam wszystko najlepiej, a inni wszystko robili źle.

– A jak radzisz sobie z lękiem, że gdy się usuniesz, to stanie się coś złego i Twoje dzieci będą cierpieć? Wiele matek nosi w sobie ten lęk...

– Szybko się przekonałam, że nie jestem w stanie upilnować dzieci. To po pierwsze. Chyba że będę je trzymać na smyczy. Mój syn Jan, gdy pierwszy raz samodzielnie poszedł na spacer do lasu, na którego skraju mieszkaliśmy, miał 2,5 roku.

– Wypuściłaś go dobrowolnie?! Chciałaś, żeby się szybko usamodzielnił?

Reklama

– Chyba zwariowałaś! Wyszedł z łóżeczka i po prostu smyrgnął sobie do lasu. Myślałam, że zwariuję. Biegałam po lesie, potem po mieście, potem znowu po lesie, i tak w kółko. Wykończona i zrozpaczona spotkałam mojego synka na drodze, którą wracał do domu, bo mu się zachciało pić. I nie była to jego ostatnia ucieczka, mimo różnych moich perswazji. Pierwszy raz jedynkę wybił sobie w wieku 9 miesięcy, bo szedł po prostej drodze do babci, ale trzymał w rękach kamyczki i gdy się przewrócił, to tymi kamyczkami pac sobie w ząbki. Wyobrażasz sobie, jak musiał wyglądać?
Tego lata, póki nie zdarzył się wypadek, Jasiek jeździł po poligonach z kolegami, kąpał się w stawikach. A to było już po śmierci Piotrusia, który się utopił. Do wypadku nigdy nic złego się nie stało. Raz został na placu przy domu i wtedy była ta burza, otwarty transformator...

– Po tych wszystkich trudnych doświadczeniach nie miałaś kłopotu, żeby ufać Bogu? Dalej wierzyłaś, że jest Miłością?

– Zadawałam sobie takie pytania, oczywiście. Miałam w sobie ogromny lęk, ale nie taki, który ostrzega, chroni, tylko taki potworny, niszczący. Budziłam się z nim i zasypiałam, był ze mną stale, niezależnie od okoliczności. Bardzo ciężko było mi z nim żyć. Myślałam, że oszaleję. Żeby przeżyć, musiałam zacząć się kłócić z Bogiem. W miarę równolegle dostałam Słowo...

– Urodziłaś się poza Kościołem. Chrzest przyjęłaś już jako dorosła, 22-letnia osoba...

– Do Boga przychodziłam przez rozum. Chciałam zrozumieć świat, wiedzieć, o co w nim chodzi. Przekopywałam się przez różne historie, zeny nie zeny, magiczne historie...

– I dlaczego w końcu wybrałaś Jezusa?

– Bo od dzieciństwa miałam pragnienie poznania Prawdy. Jak ma na imię Prawda?

– Jezus Chrystus. On powiedział: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem” (J 14, 6).

– Ja tego przez bardzo długi czas nie wiedziałam, ale Edyta Stein powiedziała, że jak ktoś szuka Prawdy, i szuka uporczywie, to zawsze trafi na Boga.

– Możesz przywołać konkretny moment swojego nawrócenia?

Reklama

– Było wiele takich momentów. Najpierw Pan Bóg przywołał mnie do Kościoła, a potem, żeby mnie ratować – do wspólnoty neokatechumenalnej.

– Poszłaś tam dla siebie czy dla męża?

– Skąd wiesz? Dla męża i dla znajomych, żeby się w końcu odczepili. I zostałam na próbę...

– Która trwa już 14 lat?

– No właśnie. We wspólnocie dostałam doświadczenie spotkania ze Słowem, doświadczenie pytania Boga i otrzymywania odpowiedzi. Pan Bóg uratował moje życie, zbudował od nowa moje małżeństwo. Wszyscy, którzy nas znają i znali wcześniej, mogą zaświadczyć. Dzisiaj z przyjemnością wracam do domu. Wiele razy dziennie słyszę, że jestem kochana. To zrobił Bóg, nie ja. Ja się tylko zgodziłam, żeby coś się zmieniło. Musiałam dojść do przepaści i skoczyć, żeby się przekonać, że Bóg mnie uratuje.

– Hasło Jasnogórskich Wieczorów Maryjnych brzmi: „Moja Mama jest Królową”. Co te słowa dla Ciebie znaczą? Jakie budzą skojarzenia?

Reklama

– Ja miałam duży kłopot z Maryją. Nie wyobrażałam sobie, że mogę mieć z Nią żywą relację. Ale pamiętam pierwszy moment, kiedy Ją poczułam. To było po śmierci Piotrusia – synka, który się utopił, gdy miał 7 lat, prawie na naszych oczach. Osoba w tym wizerunku była jedyną, której mogłam patrzeć w oczy. Ja wiedziałam, że Ona rozumie, że Ona wie. Dla mnie Ona była wtedy kotwicą trzymającą przy życiu. Wszystko mi się wtedy rozsypało, ale te oczy były kotwicą. Cała nasza relacja była zamknięta w tym spojrzeniu.

– Starasz się, żeby było w Tobie więcej Boga?

– Ja się w ogóle nie staram, bo z mojego starania nic nigdy nie wychodziło. Ja Boga słucham. Przyglądam się, co On we mnie robi, i... jestem zdumiona, bo dostaję łaski, np. łaskę modlitwy za wrogów, czyli za tych, których bardzo chce mi się sądzić. Jezus mówi: zrób. Ja robię i to się okazuje ogromnym błogosławieństwem. Czuję, że Pan Bóg robi sobie we mnie miejsce. Jaka to niesamowita ulga, że mogę mówić: tak. Bogu wszystko wychodzi wspaniale.

* * *

„Moja Mama jest Królową” to cykl 9 Jasnogórskich Wieczorów Maryjnych, które od listopada 2016 r. do lipca 2017 r. odbywają się na Jasnej Górze w 8. dniu każdego miesiąca. Tematami tych spotkań są kolejne tajemnice różańcowe. 8 stycznia 2017 r. gościem wieczoru była Urszula Mela. Uczestnicy spotkania rozważali tajemnicę Bożego Narodzenia. Kolejny Jasnogórski Wieczór Maryjny, zaplanowany na 8 lutego 2017 r., skupi się na tajemnicy Ofiarowania. Publikujemy zapis rozmowy, którą w Sali Rycerskiej na Jasnej Górze Agnieszka Porzezińska przeprowadziła z Urszulą Melą.

2017-01-25 09:38

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Z Jasnej Góry

Im bardziej kobieta staje się kobietą, tym bardziej jest święta – przypomniał na Jasnej Górze delegat Konferencji Episkopatu Polski ds. duszpasterstwa kobiet bp Wiesław Szlachetka, który przewodniczył Mszy św. podczas Święta Kobiet u Najpiękniejszej z Niewiast. Spotkanie wpisało się w kolejny Wieczór Maryjny, którego tematem była tajemnica Odnalezienia Jezusa w świątyni.
CZYTAJ DALEJ

Św. Ambroży obrońca Bożego Prawa

Niedziela łowicka 49/2002

[ TEMATY ]

święty

św. Ambroży

pl.wikiepdia.org

7 grudnia Kościół katolicki obchodzi wspomnienie liturgiczne św. Ambrożego, biskupa i doktora Kościoła, jedną z największych postaci Kościoła Zachodniego w IV w. Dane o wcześniejszym jego życiu są skąpe, natomiast biografia od chwili wybrania go na biskupa jest bardzo bogata.

Ambroży urodził się około roku 340 w Trewirze (dzisiejsze Niemcy), jako syn prefekta Galii. Otrzymawszy staranne wykształcenie w Rzymie, rozpoczął karierę państwową na terenie dzisiejszej Jugosławii. Około roku 370 został mianowany zarządcą - prefektem północnej Italii, mieszkając w Mediolanie. W roku 374 w Mediolanie zmarł tamtejszy biskup. Zapowiadał się burzliwy wybór nowego biskupa, gdyż dwie partie: jedna prawowierna, druga sympatyzująca z arianizmem, wysuwały swoich kandydatów, ale ponieważ głosy były równomierne, wybory się przeciągały. Ambroży, podejrzewając, że może dojść do zamieszek, nie chcąc do nich dopuścić, z urzędu udał się do katedry. Kiedy tam się znalazł, z tłumu jakieś dziecko zwołało: "Ambroży biskupem". Zebrani uznali to za znak opatrznościowy i mimo tego, że Ambroży - choć należał do rodziny chrześcijańskiej - nie był nawet ochrzczony i opierał się, wymogli na nim zgodę. Dla wybierających nie stanowiło to żadnej przeszkody. Wiedzieli, że jest człowiekiem sprawiedliwym i bardzo odpowiedzialnym, a to wystarczyło, by mógł być dobrym biskupem. Przyszłość potwierdziła, że mieli rację. W ciągu ośmiu dni Ambroży przygotował się, przyjął chrzest i pozostałe sakramenty, a 7 grudnia 374 r. został konsekrowany na biskupa Mediolanu. Nowy biskup wiedział, jak małe kompetencje posiada w zakresie znajomości Pisma Świętego i prawd objawionych, dlatego swoje duszpasterzowanie rozpoczął od gruntownego studiowania Biblii i literatury chrześcijańskiej. Miało to służyć jego przepowiadaniu. Wnet zasłynął jako kaznodzieja; podziwiał go św. Augustyn. Św. Ambroży żył i działał w okresie, kiedy dopiero zaczynały się kształtować stosunki Kościoła z państwem (władzą cesarską). Jego postawa i poczynania w tej dziedzinie miały znaczący wpływ na przyszłość tych stosunków. Inicjatywy biskupa Mediolanu były też próbą określenia miejsca Kościoła w społeczeństwie. Z tego też punktu widzenia należy oceniać słynne "potyczki" Ambrożego z władzą cesarską. Najgłośniejszym był konflikt Ambrożego z cesarzem Teodozjuszem. Powodem była rzeź dokonana z rozkazu cesarza w Tessalonikach. Podczas lokalnych zamieszek zginął tam jeden z oficerów rzymskich. W odwecie cesarz zarządził masakrę ludności; mieszkańców zgromadzonych w cyrku zaatakowali żołnierze. Zginęło prawie 700 osób. Wówczas biskup Ambroży nałożył na cesarza obowiązek odbycia pokuty. O dziwo, Teodozjusz uznał swój grzech i zgodził się na określoną przez biskupa pokutę, co było wyrazem wielkiego autorytetu biskupa Ambrożego. Za jego sprawą świat zrozumiał, że władca w Kościele jest tylko wiernym - niczym więcej - i obowiązują go te same zasady Bożego Prawa, które normują życie wszystkich. Sprecyzowane przez św. Ambrożego ustawienie władcy wobec Bożego Prawa, na straży którego stoi biskup, stało się normą w Kościele katolickim i obowiązuje do dziś. Potknął się o tę normę w XVI w. Henryk VIII, który po popełnieniu grzechu, nie chcąc pokutować, wolał oderwać cały Kościół angielski od biskupa Rzymu. Ten zaś, stając na straży Bożego Prawa, nie mógł przyjąć innego rozwiązania. Wspomnienie postaci św. Ambrożego przypomina bardzo trudne zagadnienie relacji Kościoła do państwa, zwłaszcza wtedy, gdy władzę w państwie sprawuje katolik. Ten bowiem jako wierzący musi się nieustannie liczyć z Bożym Prawem. Nie chodzi tu tylko o decyzje, ale i o zachowanie Bożego Prawa w życiu osobistym, które dla podwładnych jest niepisaną normą postępowania. Stąd do historii św. Ambroży przeszedł nie tyle jako teolog, ile jako odważny biskup, wzywający władców (dzisiaj sprawujących władzę na różnym szczeblu życia demokratycznego) do zachowania Prawa Bożego. Św. Ambroży zmarł w Wielką Sobotę 4 kwietnia 397 r. Został pochowany w Mediolanie. Do dziś pozostaje postacią wręcz symboliczną dla tego miasta. Zdumiewała jego aktywność, co podkreślił biograf, notując z podziwem, że po śmierci Ambrożego, jego obowiązki katechetyczne musiały być podzielone między pięciu kapłanów.
CZYTAJ DALEJ

W. Brytania/ Służby medyczne: 21 osób rannych po incydencie na lotnisku Heathrow

2025-12-07 13:50

ChiccoDodiFC/pl.fotolia.com

Londyńskie pogotowie ratunkowe podało, że 21 osób zostało rannych, w tym pięć trafiło do szpitala, po tym jak w niedzielę rano na lotnisku Londyn Heathrow doszło do użycia prawdopodobnie gazu pieprzowego. Policja zatrzymała jednego mężczyznę. Trwa obława na trzy inne osoby.

Służby ratunkowe poinformowały, że udzieliły pomocy medycznej na wielopoziomowym parkingu na terminalu 3, łącznie 21 osobom, a pięć z nich wymagało opieki szpitalnej. Wcześniej policja podała, że obrażenia odniesione przez poszkodowanych najprawdopodobniej nie zagrażają ich życiu.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję