Reklama

Kościół

Arystokrata ze schroniska

Na schodach przedwojennego dworu w Zgłobicach pod Tarnowem siedzi grupka dzieci i dorosłych. Pozują do zdjęcia, kadr tonie w słońcu. To rodzina Marszałkowiczów, a chłopiec w krótkich spodenkach na pierwszym stopniu to br. Jerzy Adam Marszałkowicz (1931 – 2019). Nikt nawet nie podejrzewa, że z uroczego malca wyrośnie nowy Brat Albert, który przez 38 lat będzie mieszkał z bezdomnymi i umrze w opinii świętości

Niedziela Ogólnopolska 24/2019, str. 22-25

[ TEMATY ]

św. Brat Albert

Agnieszka Bugała

br. Jerzy Adam Marszałkowicz

br. Jerzy Adam Marszałkowicz

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ostatni raz przyjechaliśmy do niego w styczniu br. – ks. Aleksander Radecki, Andrzej Ptak, mój mąż i ja. Chcieliśmy wpaść na urodziny. W drodze do Bielic kupiliśmy niewielki tort, Andrzej zabrał w prezencie ciepłe skarpety. Brat Jerzy przyjął nas w niewielkim pokoju schroniska, był poruszony.

Ostatnie urodziny ze świętym

– U nas, w Zgłobicach, obchodziliśmy raczej imieniny, dnia urodzin się nie świętowało – powiedział. Ubrany w sutannę, ciepły polar, z nieodłączną laską w zasięgu ręki. Patrzył na nas pełnymi czułości oczami. W szczupłych dłoniach starca łyżeczka do tortu poruszała się powoli. Niewiele mówił, ale na kolejną anegdotę ks. Radeckiego wybuchał radosnym śmiechem. Szybko się męczył, mimo to nie przerwał spotkania. Sfotografowałam jego biurko – było pełne zaadresowanych już kopert i listów do więźniów, którzy pisali do niego od lat, ze wszystkich zakładów karnych w Polsce. A on odpisywał każdemu. Na środku biurka były krzyż i obrazki Maryi, o której mówił z wielką, choć typową dla szlachetnego arystokraty, czułością. Zmarł w opinii świętości 13 maja br. – w dniu wspomnienia Matki Bożej Fatimskiej. I choć na ziemi bezdomni dalej są bezdomni, to w niebie Braci Albertów jest dwóch. We wpisie do książki, o który go poprosiłam, nakazał mi żyć pięknie. W dobre wypełnienie tego zadania wpisuje się konieczność opowiedzenia o nim.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Rodowód br. Jerzego Adama Marszałkowicza

Reklama

Dzieciństwo Jerzego upłynęło w cieniu lipy i długiej historii rodów rodziców. Prowadzili dom gościnny, wciąż ktoś ich odwiedzał i zostawał na dłużej. Czytano i rozmawiano, dzieci były chowane mądrze i kształcone wszechstronnie. Dwór, w którym mieszkali, był szczególny. W XIX wieku majątek należał do hrabiny Lanckorońskiej, a po I wojnie światowej kupił go Jerzy Turnau i przebudował. Turnau był człowiekiem nietuzinkowym. Nie tylko zainicjował powstanie we Lwowie Wyższych Kursów Ziemiańskich Jerzego Turnaua (słynny Uniwersytet Rolniczy), ale też założył wzorowe i nowoczesne gospodarstwo hodowlane, gdzie pracował nad tworzeniem nowych odmian zbóż. Był malarzem i pisarzem. Prawnukiem Jerzego Turnaua jest Grzegorz Turnau, słynny krakowski artysta.

W 1922 r. Jerzy przekazał majątek córce Zofii. Gdy dwa lata później poślubiła Adama Marszałkowicza, zamieszkali właśnie tutaj. Mieli siedmioro dzieci, Jerzy Adam był szósty, urodził się 19 stycznia 1931 r. W Zgłobicach mieszkali do 1945 r., gdy na mocy dekretu PKWN o reformie rolnej skonfiskowano im majątek i musieli uciekać – z siedmiorgiem dzieci! – w nieznane.

Ojciec brata Jerzego, Adam Marszałkowicz, pochodził ze szlacheckiej rodziny herbu Zadora, słynął z głębokiego patriotyzmu. W sierpniu 1914 r. jako ochotnik wstąpił do Legionu Wschodniego, później do 2. pułku ułanów II Brygady Legionów Polskich. Uczestniczył w walkach w Karpatach, na Węgrzech i Wołyniu. W 1930 r., w związku z narastającym zadłużeniem Tarnowa, został jego komisarzem, a później prezydentem. W czasie II wojny światowej był żołnierzem AK i prowadził w swoim majątku tajną fabrykę granatów na potrzeby konspiracji. W 1945 r. został awansowany do stopnia rotmistrza. Po zakończeniu wojny, obawiając się represji władzy ludowej, wyjechał do Krakowa, a później do Wrocławia, dokąd sprowadził rodzinę. Był pierwszym po wojnie dyrektorem wrocławskiego zoo.

Sutanna na zawsze

Reklama

Jerzy chciał się uczyć. Gdy przyjechał do Wrocławia, miał 14 lat, rodzina zamieszkała wtedy w domku dyrektora zoo. W 1949 r. zaczął studiować anglistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. Dołączył też do szeregów Sodalicji Mariańskiej, a dyplom sodalicyjny do końca życia wisiał na jego łóżkiem. Zrezygnował ze studiów, gdy wstąpił do seminarium duchownego. Jednym z prefektów seminaryjnych był w tym czasie ks. Aleksander Zienkiewicz, który w 1953 r. objął urząd rektora, lata seminaryjne Jerzy spędził więc pod opieką sługi Bożego. Do święceń prezbiteratu jednak nie przystąpił. Przez lata różnie mówiono o powodach tej decyzji – że był słabego zdrowia, że sumienie miał pełne skrupułów i nie czuł się godny sprawować kapłańskiej posługi. Niezależnie od prawdziwych powodów tej decyzji do końca życia nosił sutannę.

– Spytałem ks. Zienkiewicza, bo on wtedy był rektorem seminarium, czy mimo że nie przystępuję do święceń, mogę nosić sutannę. Rozmawialiśmy w zakrystii, tuż przed Mszą św. I on się zgodził – opowiadał brat Jerzy.

To były inne czasy. Mimo że jego formacja dobiegła końca, mieszkał w seminarium aż do 1981 r. Najpierw pracował w bibliotece, od 1962 r. – na furcie. – Ks. Paweł Latusek zdecydował, aby mnie wziąć do biblioteki. Przewidywał już wtedy powstanie Fakultetu Teologicznego. Od czasów wojny biblioteka seminaryjna była w rozsypce, więc zacząłem ją urządzać – nie tylko z książek współczesnych, uporządkowałem też starodruki. Często proboszczowie dziedziczyli po starszych kapłanach zabytkowe dzieła, więc chodziłem do Biblioteki Uniwersyteckiej i uczyłem się katalogować starodruki. Dzięki temu udało mi się skatalogować zasoby seminarium – wspominał po latach.

W seminarium rozdawał wszystko. Zwykle spał przykryty płaszczem, bez poduszki, bo nowa pościel zawsze była komuś bardziej potrzebna. Odkrywał osobę br. Alberta Chmielowskiego, którego proces beatyfikacyjny kard. Karol Wojtyła rozpoczął w 1967 r.

Wszystko zaczęło się od furty

Reklama

Furtian w seminarium jest po to, aby wchodzący do budynku byli kierowani we właściwe miejsce. Brat Jerzy zamieszkał w pokoiku przy furcie i dyżurował od godz. 6 do 22. I wtedy wszystko się zaczęło. Do drzwi seminarium pukali potrzebujący – głodni, pijani, chorzy, bez dachu nad głową. Zaczął pomagać, choć możliwości miał skromne. Życzliwość młodego furtiana przyciągała jak magnes i coraz częściej na schodach dostojnego gmachu siedzieli brudni, obszarpani, cuchnący ludzie. Brat Jerzy nie ustawał. Nawiązał kontakt z opieką społeczną, poradnią odwykową i szpitalem psychiatrycznym. Obok tego, że zapewniał wsparcie żywnościowe i odzieżowe, które dostarczali mu klerycy, woził bezdomnych do szpitali, pomagał załatwiać sprawy w urzędach. „To wszystko, co dla nich robiłem, to są ochłapy rzucone tym biednym. Przyniesienie koszuli czy kromki chleba, czy załatwienie dowodu osobistego nie zmieniają jego sytuacji – on ciągle pozostaje bezdomny” – napisał w „Pamiętniku” o tamtym okresie. Potrzebujących przybywało, a on miał tylko schody i furtę. I niezadowolenie części przełożonych, którzy nie życzyli sobie brudasów na froncie ważnej instytucji Kościoła. – Jeśli mam im nie pomagać, to trzeba zdjąć krzyż, który wisi nad wejściem do seminarium – powiedział kiedyś stanowczo brat Jerzy.

Cud w stanie wojennym

W 1971 r. po raz pierwszy wystąpił do władz Wrocławia z prośbą o udostępnienie budynku na dom noclegowy. Odmówiono mu. W systemie komunistycznym wszyscy byli szczęśliwi, mieli dom i pracę, bezdomni dla systemu nie istnieli. Dopiero dziesięć lat później, po wielu nieprawdopodobnych perypetiach, Jerzy dopiął swego i otrzymał do użytku barak przy ul. Lotniczej 103, pusty i zimny. Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta zostało zarejestrowane 2 listopada 1981 r. W grudniu, tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, brat Jerzy opuścił seminarium i zamieszkał z bezdomnymi. I ta decyzja jest formalnym początkiem istnienia towarzystwa.

Co ważne – gdy 25 grudnia wypadała 65. rocznica śmierci br. Alberta Chmielowskiego, brat Jerzy mieszkał już z wykluczonymi, tak samo jak przed laty Chmielowski w ogrzewalni przy ul. Skawińskiej w Krakowie.

Reklama

– Jerzy opuścił seminarium i zamieszkał z dziesięcioma bezdomnymi w pierwszym schronisku towarzystwa. Byłem wtedy wikarym na wrocławskim Brochowie – mówi ks. Aleksander Radecki. – Jerzy poprosił o Eucharystię i ja do nich przyjechałem. Pierwszą Mszę św. odprawiłem tam w wigilię stanu wojennego. Barak nie był jeszcze przystosowany w całości, korzystano jedynie z połowy powierzchni. W jednej sali stało 11 szpitalnych, metalowych łóżek, a na nich świeża, śnieżnobiała pościel. Skąd on wziął tę pościel, to ja nie wiem. Między łóżkami ustawiliśmy stół i na nim sprawowałem Mszę św. Pierwsi mieszkańcy schroniska stali między tymi łóżkami, wokół ołtarza, i byli ubrani we wszystko, co posiadali – w kubraki, kurtki, palta. Kontrast ze świeżą pościelą był niezwykły... A śpiew kolęd? Tylko w niebie mógł się podobać! Do jedzenia nic prawie nie mieliśmy – siostry dały nam kawałki ryby, były ciasto i herbata, którą ugotowaliśmy w wiadrze – opowiada ks. Radecki. – Na początku warunki były bardzo surowe – wspominał brat Jerzy – ale w drugi dzień świąt, po apelu księdza z Kozanowa, parafianie zaczęli natychmiast przynosić meble, naczynia, ubrania.

Schronisko przy ul. Lotniczej 103 stało na skraju parku do 1987 r. W nocy brat Jerzy wychodził, aby sprawdzić, czy bezdomni nie nocują na ławkach, i okrywał śpiących kocami, a oni nazywali go księdzem Jerzym, bratem, Jerzykiem, księdzem Jureczkiem, tatą...

* * *

Będziemy sądzeni z miłości...

Trzy cytaty. Trzy krótkie rozmyślania, które mogą, a może nawet powinny, stać się dla nas rodzajem inspiracji, by jednak coś zmienić w swoim nastawieniu do świata. Odrzucić myślenie w stylu: „Mnie nikt nic nie dał za darmo”, więc ja także nie dam, nie okażę nawet odrobiny dobrego serca, współczucia, nie podzielę się tym, co mam. A przecież…

„Każdy człowiek będzie sądzony według swojego stosunku do innych ludzi, zwłaszcza do cierpiących. Spotkanie z Bogiem w drugim człowieku dokonuje się już teraz, w życiu doczesnym.

Bóg pojawia się w nim incognito. Jest, jak uczyli prorocy, «Bogiem ukrytym», a raczej ukrywającym się.

Nie trzeba oczekiwać na spotkanie dopiero w życiu przyszłym. Ono jest w zasięgu ręki na tym świecie. Zażyłość i przyjaźń z Bogiem (i Chrystusem) rozpoczyna się w konkretnej teraźniejszości ludzkiego życia, ale jej konsekwencje sięgają w życie przyszłe”.

Reklama

Ten fragment książki o. Wacława Hryniewicza OMI „Nadzieja woła głośniej niż lęk” dotyka sedna sprawy – bycia dobro czynniącym, bycia dobroczyńcą w skali makro, ale co ważniejsze – w skali mikro, tej szytej na miarę jednej osoby. Mnie, ciebie, nas...

„Można nie pomagać, można znaleźć wiele racjonalnych argumentów dla konkretnych przypadków, aby nie pomagać. Ale to nic nie zmieni. Nadal będą głodni, chorzy, cierpiący, potrzebujący. Lepiej zgrzeszyć nadmiarem dobroci i naiwności niż nadmiarem kalkulacji i nieufności” – przekonuje o. Fabian Kaltbach, franciszkanin z Wrocławia, a młodzi ludzie – i nie tylko młodzi – wrzucają ten tekst do internetu jako mocno przemawiający do wyobraźni.

I cytat trzeci, na puentę – za papieżem Franciszkiem: „Jakże byłoby pięknie, gdyby każdy z nas mógł wieczorem powiedzieć: dzisiaj zrobiłem gest miłości wobec drugiego” .

K. W.

2019-06-12 09:02

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jasna Góra: Ogólnopolska Pielgrzymka podopiecznych Fundacji im. św. Brata Alberta

[ TEMATY ]

Jasna Góra

św. Brat Albert

Jasna Góra/Twitter

Z udziałem ok. pół tys. podopiecznych Fundacji im. Św. Brata Alberta na Jasnej Górze odbyła się 29. pielgrzymka osób niepełnosprawnych intelektualnie, ich rodzin i przyjaciół. Fundacja w 36. placówkach opiekuje się i aktywizuje ok. 1,2 tys. osób. W tym roku obchodzi 35-lecie.

- Św. Brat Albert był bardzo związany z Jasną Górą. Przed śmiercią pokazał swoim braciom obrazek Matki Bożej Częstochowskiej i powiedział: to jest wasza Matka i opiekunka. Do jego nauczania dziś szczególnie nawiązujemy i w dniu jubileuszu prosimy Maryję o dalszą opiekę - powiedział ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji.
CZYTAJ DALEJ

Andrzejki. Niewinna zabawa czy „duchowe cudzołóstwo”?

Lanie wosku na św. Andrzeja na dobre wpisało się w polską tradycję. We wróżenie bawią się uczniowie, przedszkolaki, a ostatnio nawet dzieci w żłobkach. Dorośli z kolei noc z 29 na 30 listopada coraz częściej spędzają na imprezach, gdzie profesjonalni wróżbici przepowiadają przyszłość już nie tylko z woskowych brył, ale również z kart, dłoni lub szklanej kuli. Niewinna zabawa czy „duchowe cudzołóstwo”?

Wielu osobom świętowanie andrzejek kojarzy się głównie z wróżbami. Lanie wosku przez dziurkę od klucza i przebijanie szpilką papierowego serca to już niemal tradycja. Skąd się wzięła – nie wiadomo. Św. Andrzej od zawsze patronował zakochanym oraz wspomagał w sprawach matrymonialnych, nie zmienia to jednak faktu, że był też Apostołem – jednym z dwunastu najbliższych uczniów Jezusa, a co za tym idzie – z magią i okultyzmem nie miał nic wspólnego. Ks. dr Aleksander Posacki SJ twierdzi, że listopadowe gusła mogą wywodzić się nie tyle od przyjaciela Chrystusa, ile od starogermańskiego boga Frejra – dawcy bogactw, miłości i płodności. Zdaniem kapłana, nawet jeśli przepowiadające przyszłość osoby zwracały się o pomoc do św. Andrzeja, robiły to w formie czarów – nie modlitwy.
CZYTAJ DALEJ

Umorzenie postępowania wobec ks. Guza nie jest pochwalaniem przestępstwa – sąd po stronie wykładowców KUL

2024-11-30 19:45

[ TEMATY ]

ks. prof. Tadeusz Guz

Małgorzata Godzisz

Ks. prof. Tadeusz Guz

Ks. prof. Tadeusz Guz

Sąd Rejonowy dla Warszawy-Żoliborza umorzył postępowanie wobec członków Komisji Dyscyplinarnej i rzecznika dyscyplinarnego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, którzy nie zdecydowali się na pociągnięcie do odpowiedzialności ks. prof. Tadeusza Guza - informuje Ordo Iuris.

Sprawa dotyczy wypowiedzi katolickiego księdza, profesora zwyczajnego, wykładowcy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, sformułowanej w ramach wykładu wygłoszonego 2018 r. w Domu Pielgrzyma Amicus przy warszawskiej parafii św. Stanisława Kostki. Akt oskarżenia, sporządzony na zlecenie Żydowskiego Stowarzyszenia B’nai B’ritt w Rzeczypospolitej Polskiej (części zainicjowanej w USA w XIX wieku sieci lóż B’nai B’ritt), ma charakter oskarżenia subsydiarnego, został zatem wytoczony po dwukrotnej odmowie sformułowania aktu oskarżenia przez Prokuraturę Rejonową, podtrzymanej przez prokuratora nadrzędnego.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję