Justyna Kunikowska: Proszę opowiedzieć jakie zostały Pani powierzone role w Caritas Archidiecezji Łódzkiej?
Anna Bobowicz: Jestem psychologiem w hospicjum domowym Caritas Archidiecezji Łódzkiej. Terenem działania hospicjum jest cały obszar miasta Łodzi. Nasi podopieczni są w swoich domach, a lekarz i pielęgniarka świadczą im pomoc poprzez regularne wizyty domowe. W miarę potrzeby zespół wspierający pacjenta rozszerza się o fizjoterapeutę, kapelana i psychologa. Praca zespołowa jest w tego typu placówce bardzo ważna, możemy pomóc chorym kompleksowo, często też dzięki takiej formie pomocy pacjent ma możliwość pozostać w domu, wśród bliskich. Rolę opiekuńczą spełnia rodzina, a zespół hospicyjny wykonuje swoje zadania u chorego w zakresie swoich kompetencji. Bywają też chorzy samotni, ale zdolni żyć samodzielnie. Tych ostatnich, jak również tych, którzy z powodu sytuacji rodzinnej nie mogą być w pełni zaopiekowani, staramy się w miarę możliwości wspierać siłami naszych wolontariuszy. Działalność wolontariatu to nasza ogromna duma i zasób.
Reklama
Moja rola polega na wspieraniu pacjentów hospicjum i poradni medycyny paliatywnej oraz ich rodzin. Przedłużeniem i uzupełnieniem mojej pracy z podopiecznymi w okresie choroby jest pomoc w przejściu przez okres żałoby rodzinom, które musiały pożegnać swoich bliskich. Caritas Archidiecezji Łódzkiej angażuje się w pracę w obrębie całej archidiecezji, obejmując swoimi działaniami osoby potrzebujące, m.in. w kryzysie bezdomności, bezrobotne, niepełnosprawne, seniorów, a także dzieci i młodzież. W mojej codziennej pracy bardzo bliska jest mi misja Caritas:„Pomagamy każdemu potrzebującemu. Robimy to mądrze, z szacunkiem i miłością miłosierną. Zmieniamy siebie i świat”. Praca z ludźmi uczy pokory i poszanowania dla potrzeb bliźnich, wsłuchiwania się w ich głos. Musimy naprawdę pochylić się nad tym, czego ludziom brakuje i pomagać im w taki sposób, jaki jest możliwy do przyjęcia przez nich, a nie w taki, jaki nam się wydaje najbardziej słuszny. Czasami mamy poczucie, że wiemy lepiej, czego komuś potrzeba, dysponujemy środkami do osiągnięcia tego celu, a osoba, której pomagamy, zupełnie czegoś innego potrzebuje. Miłość miłosierna, danie swojego czasu, uwagi i dostrzeżenie w każdym podopiecznym człowieka, a nie tylko jego problemu to podstawa w naszej pracy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Czy często w swojej pracy spotyka się Pani z tematem straty osób bliskich?
Z tematem tym spotykam się w zasadzie na co dzień. Czasem już w okresie choroby zarówno pacjentowi, jak i jego rodzinie, towarzyszy poczucie przewidywanej straty. Przychodzi taki moment, w którym najważniejsza jest obecność, zaspokajanie potrzeb emocjonalnych, duchowych, uśmierzanie bólu czy innych dolegliwości przynoszących dyskomfort fizyczny. Nie ma już nadziei na wyleczenie, jest mniej lub bardziej świadome żegnanie się. Dojście do granicy ludzkich możliwości. Towarzyszenie, reagowanie na potrzeby chorego, próba zaakceptowania sytuacji. Śmierć, choć często w hospicjum spodziewana, i tak jest dla bliskich zaskoczeniem i nieraz zdarza się o wiele za wcześnie. Chory odchodzi, rodzina jest w procesie opłakiwania i układania życia na nowo, czyli w okresie żałoby.
Reklama
To z pewnością jeden z najdelikatniejszych i bardzo osobistych kwestii między Panią a pacjentem – w jaki sposób rozmawia się o takich sprawach?
Zdarza się ze strony chorego chęć i wola rozmowy o tym, co nieuchronne, konfrontacja z własnym odchodzeniem, przemijaniem, potrzeba podsumowania tego, co było i pozostawienia swoim bliskim jakiegoś przesłania. Bywa jednak tak, że chory do końca zaprzecza temu, co się z nim dzieje, a przynajmniej nie chce tego wypowiadać na głos. Być może chroni w ten sposób siebie przed trudnymi uczuciami, może członków swojej rodziny. Może to trochę takie zaklinanie rzeczywistości – nie mówię o tym, więc tego nie ma. Zawsze rozmowy na temat odchodzenia należy prowadzić bardzo delikatnie, starając się wyczuć, ile chory jest w stanie udźwignąć. Współcześnie nie obstajemy już tak bardzo przy popularnym kiedyś w środowisku hospicyjnym stanowisku, że trzeba „zdążyć z prawdą”. Na pewno nie należy chorego okłamywać, czy unikać tematu, gdy pyta, gdy nawiązuje do kwestii swojego pogarszającego się stanu zdrowia, umierania. Czasem chory wybiera sobie kogoś, z kim decyduje się rozmawiać na trudne dla niego tematy – być może jest to osoba, która wg chorego jest w stanie te tematy udźwignąć.
Co jest dla Pani największą trudnością?
Bywa tak, że w okresie żałoby poczucie utraty sensu życia przez osobę osieroconą jest bardzo wyraźne. Szukamy wtedy wspólnie jakiegoś punktu zaczepienia, jakiegoś światełka w tunelu. Ono się znajduje, prędzej lub później, ale droga bywa bardzo wyboista. Osoby w żałobie czasami bardzo cierpią. Przekłada się to też na ich zdrowie fizyczne, chorują. Czasem jest też tak, że schodzi z nich cały stres nagromadzony podczas opieki nad osobą bliską i same teraz zaczynają się zmagać z różnymi dolegliwościami. Bardzo trudne bywa też wychwycenie, kiedy to wciąż żałoba – trudny, ale naturalny stan, związany ze stratą, a kiedy to już może być początek depresji. Żałoba wciąż bywa tematem tabu, a osoby ją przeżywające nie zawsze otrzymują adekwatne wsparcie. Zdarza się zmowa milczenia, mająca jakby chronić przed „rozdrapywaniem ran”, a w rzeczywistości osoby w żałobie niejednokrotnie mają dużą potrzebę mówienia o swoim bólu, wspominania swoich bliskich, odreagowywania trudnych chwil poprzez opowiadanie o nich.
Reklama
Z jakim rodzajem straty najczęściej zgłaszają się pacjenci?
Najwięcej chyba mam w swojej pracy kontaktu z wdowami. Kobiety po stracie mężów często odczuwają, jakby walił im się świat. Ktoś, kto był towarzyszem codzienności przez kilkadziesiąt lat, nagle przestaje w niej być. Jeden talerz, jedna filiżanka zamiast dwóch, pusty fotel. Jak u Wisławy Szymborskiej: „Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma”. Ta „uporczywość” sprawia, że czasami w niektórych późniejszych momentach żałoby jest ciężej niż na początku. Codzienność bez osoby bliskiej boli. Ten, kto doświadcza straty, niejednokrotnie odczuwa swój los jako konstruowanie od nowa jakiejś budowli z rozsypanych właśnie klocków, bez projektu i planu, z zawiązanymi oczami. Coś się uda zbudować, ale co i kiedy – nie wiadomo. Trudna, mozolna praca, zmaganie się z wyzwaniami dnia codziennego. Konieczność decydowania i myślenia o wszystkim samodzielnie. A przecież wcześniej było nas dwoje. Jeszcze trudniej bywa, gdy w okresie żałoby pojawiają się kolejne niepomyślne wiadomości. A przecież to też się zdarza. Choroba własna, choroba innych członków rodziny. Odbudowany dopiero co kruchy spokój i równowagę trzeba tworzyć po raz kolejny od nowa.
Zgłaszają się też oczywiście wdowcy, ale znacznie rzadziej. Być może trudniej im sięgnąć po wsparcie na zewnątrz, poza rodziną. Pomagam także rodzicom po stracie dorosłych dzieci. Z taką utratą, będącą jakby kompletnym odwróceniem kolei rzeczy, bardzo trudno się pogodzić. Odchodzi dziecko, umierają wszelkie nadzieje z nim związane, plany na przyszłość, umiera cząstka serca. Ale cierpią także dorosłe dzieci, które tracą rodziców. Okazuje się, że nigdy nie jest dobry moment na rozstanie. Czy w wieku lat 20, czy 50, czy 65, wraz ze śmiercią rodziców zostaje się „sierotą”. Bywa to szczególnie dotkliwe dla osób, które nie założyły własnej rodziny i stale były w swojej codzienności bardzo blisko związane z mamą lub tatą, ale także dla członków tych rodzin, w których role pod koniec życia lub w ciężkiej chorobie zostały jakby odwrócone – dziecko opiekowało się rodzicem. Cała troska, opiekuńczość, tkliwość, ale także i odpowiedzialność, czuwanie nad procesem leczenia rodzica stało się udziałem dziecka.
Panuje powszechne przekonanie, że głęboka może być żałoba po osobach, z którymi łączyła nas szczególnie dobra, bliska więź. Tak oczywiście zazwyczaj jest, ale nie można zapominać o relacjach trudnych, skomplikowanych, czasem – patologicznych. Tam, gdzie znajomi i sąsiedzi kiwają głową nad wdową po alkoholiku, jakby współodczuwając z nią ulgę i uwolnienie po jego śmierci, w rzeczywistości owdowiała kobieta może bardzo tęsknić za mężem, opłakiwać go. To żałoba po tym, co było, ale też po tym czego nie doświadczyła i już z tym człowiekiem nie doświadczy – tęsknota za bliskością i spokojem, za wsparciem i czułością. Przychodzi konfrontacja z faktem, że nic już w tej relacji się nie zmieni, nic się dobrego nie zadzieje, nic się nie naprawi – bo jego już nie ma. Małżeństwo pozostanie trudnym wspomnieniem, zamkniętym rozdziałem bez happy endu.
Anna Bobowicz pracuje z pacjentami i ich rodzinami, szkoli wolontariuszy hospicjum, wspiera osoby w żałobie