Koniec sierpnia kojarzy się nam pewnie z powrotem do szkoły i do pracy, a tym pobożniejszym z nas – ze świętem Matki Bożej Częstochowskiej, ale w Myśliborzu wszyscy czekamy na 25 sierpnia – na wybuch radości z powodu kolejnych urodzin św. Faustyny, a także urodzin jej zgromadzenia – Sióstr Jezusa Miłosiernego. Czekamy na pielgrzymki, na harcerskie trąbki, na wielki tort (z 70 wiejskich jaj – żeby dla wszystkich starczyło) i na to, by popatrzeć w oczy Jezusowi Miłosiernemu w siostrzanej kaplicy i zapamiętać Jego uśmiech.
Ze wszystkich pielgrzymek jakie przebyłam: tych autokarowych, samochodowych, włóczęgi do Santiago, czy do Matki na Jasną Górę „Myśliborska” ma jakiś wyjątkowy smak i, powiedziałabym, koloryt. Tak jak trzy dni wystarczyły Jezusowi, by zmartwychwstać, dla niektórych są to właśnie dni zmartwychwstania – w wierze i w ufności, bo doświadcza się innego Kościoła. Takiego, w którym młodzież śpiewa i gra, a czasem porywa starszych do tańca; takiego, w którym po drodze otwierają się wiejskie kościoły i, choć nogi bolą, zginają się nam kolana, bo chcemy zaśpiewać: „Oddajmy cześć Wiecznemu Panu chwał, pokłońmy się…”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Niesamowita jest na pielgrzymce dobroć mieszkańców. To nas zdumiewa każdego dnia. Ludzie zrywają się o świcie, by przygotować pyszne kanapki, by zaproponować ciasta na poziomie najlepszych kawiarni, by nas uraczyć piciem, by się z nami witać, by doświadczyć wspólnej radości i… by po cichu naszeptać na ucho, albo podać karteczkę ze swoją intencją. Bierzemy to wszystko ze sobą, choć każdy wie, że ta intencja, która zawsze przyświecała „Myśliborskiej” to troska o życie, zwłaszcza nienarodzonych! W tym roku poniesiemy też intencję władz Myśliborza. Prosili, by modlić się za wszystkich mieszkańców, by doświadczyli przemożnego wstawiennictwa bł. Michała Sopoćki – mamy nadzieję, że już od końca września – patrona miasta.
Mówi się na pielgrzymce, że im większa intencja, tym więcej odcisków, tym mocniej łupie w kościach, bolą nogi… Pamiętam, jak ks. Paweł pytał nas na porannej Mszy św. drugiego dnia: –Macie odciski? Kilka osób się zgłosiło, a on na to: – No to reszta – starać się więcej, bo nie zaliczymy pielgrzymki. Ale później mówił nam, że nawet ktoś kto ma dużo bąbli na nogach, ale idzie bez miłości – ten też ma niezaliczone. Pielgrzymka więc, to też rzeczywisty trud, wysiłek, a czasem ból, który wyciska łzy. Ale warto.
Jeden z uczestników pielgrzymki – którego poprosiłam o świadectwo – napisał: „Wielokrotnie był to dla mnie moment ogromnego skoku w wierze i zbliżenia się do Pana Boga. (...) Niesamowita atmosfera i przyjaźnie z innymi Bożymi ludźmi na całe życie to wspaniały owoc pielgrzymowania”. Inny napisał: „Myśliborską pielgrzymuję od 5 lat, (...) W pewnym okresie swojego życia, zacząłem odczuwać brak czegoś. Nie potrafiłem nawet sprecyzować i nazwać tej brakującej części swojego życia. To był brak Boga. (...) Zaczęła się moja – i mojej rodziny – droga nawrócenia… Wszystko zaczęło się zmieniać, nabierać innych kolorów i znaczenia, wszystko zaczęło nabierać nowego sensu, gdy w centrum naszego życia pojawił się Miłosierny Jezus (...)”.
Gdy trzeciego dnia zbliżamy się już do Myśliborza i łopoczą nad nami wielkie flagi wzrasta radość, że jesteśmy już tuż, tuż, że za chwilę rozleje się między nami Boże Miłosierdzie – i w czasie Mszy św. sprawowanej na placu i wtedy, gdy o trzeciej powtarzamy pięćdziesiąt razy „Dla Jego bolesnej Męki – miej miłosierdzie” – najpierw dla nas, a potem dla całego świata. I wtedy też, gdy znajdujemy moment, by uciszyć serce i posłuchać, co On chce powiedzieć każdemu i każdej z nas, bo każdy jest dla niego ważny i dla każdego ma miłosierdzie.