Skala zniszczeń jest olbrzymia. Od 20 lat spożycie mocnych alkoholi na jednego mieszkańca Polski stale wzrasta, podobnie jak konsumpcja piwa i wina. Polacy co prawda piją z mniejszą częstotliwością niż średnia europejska, ale rzadziej nie oznacza mniej – picie weekendowe i na tzw. umór stanowi u części społeczeństwa rytuał, synonim dobrej zabawy i klucz do udanego życia towarzyskiego. Opowieści o pijackich ekscesach wciąż podbijają ocenę męskości i „usprawiedliwiają” swobodne zachowania kobiet.
Tymczasem w Polsce codziennie zapija się na śmierć ok. 100 osób. „Piją do odcięcia funkcji życiowych” – mówi Robert Rutkowski, psychoterapeuta, który od lat zajmuje się tym niechlubnym „narodowym sportem” Polaków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kiedy to się zaczęło?
„Lepsze zawżdy wino niż woda” – napisał w XVI wieku Mikołaj Rej. Szlachta polska piła często i dużo. W dobrym tonie była mocna głowa, która wytrzymywała modną w dawnej Rzeczypospolitej konkurencję picia trunków na puchary. Do dziś znana jest pieśń: „Odnówmy przodków ślady wiekopomne/ precz stąd szklanice, naczynia ułomne/ po staroświecku pijmy pucharami! Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!”. Nie dziwi więc, że i na dworze królewskim za kołnierz nie wylewano. Bywało, że zwycięzcę w takich alkoholowych wyścigach król obdarowywał... Orderem Orła Białego.
Reklama
Pito zarówno w mieszczańskich domach, jak i w wiejskich zagrodach. W 1775 r. np. przeciętny warszawiak wypijał 282 l piwa rocznie, które miało wówczas nie więcej niż 2-3% alkoholu. Dla jasności – w dawnych wiekach picie piwa uważano za zdrowsze niż brudnej zazwyczaj wody. Częścią „uzbrojenia” polskiego żołnierza była mocna głowa. Pewien rotmistrz ułanów narzekał: „Słabe głowy, panie! Co z tego wyrośnie? Chodzić to nie umie, chwieje się, a potem leżą jak barany. I to mają być żołnierze!?”. Wbrew temu, czego uczono nas w socjalistycznych szkołach – że naród rozpijali szlachta, zaborcy i sanacyjna Polska – społeczeństwo wtedy piło mniej niż teraz. Przed 1939 r. statystycznie nie przekraczano 2 l spirytusu na obywatela rocznie. W 2021 r. na jednego Polaka przypadało 9,7 l 100-procentowego alkoholu (dane GUS).
Do prawdziwego rozpijania doszło jednak po 1945 r., gdy komuniści przemeblowali Polskę. Przeniesiono tysiące chłopów ze wsi do miast, głoszono powszechnie „moralność socjalistyczną”, która wykluczała wszystko, co sarmackie i sanackie. Dawniej chłop, zazwyczaj biedny, nie pił często, bo go nie było na to stać. Pijało się od święta i z okazji świąt, w sumie nie tak wiele. Po 1945 r. wódka stała się towarem tanim i ogólnodostępnym. Flaszkę ze słynną czerwoną kartką można było kupić za parę złotych i w wiejskim sklepie GS-u, i w śródmiejskim supersamie. Kiedyś piło się albo w domach, albo pod chmurką, socjalizm wprowadził bezkarne picie także w miejscach pracy – czego dramatycznym przykładem stały się wielkie budowy. Starsi czytelnicy pamiętają zapewne solidnie zakrapiane alkoholem zakładowe wyjazdy na grzybobranie czy regularne picie 8 marca, 1 maja, 22 lipca i w rocznicę rewolucji październikowej. Do tego kalendarza należało również wpisać imieniny koleżanek i kolegów z pracy. Przy pomocy wódki dało się załatwić w PRL niemal wszystko – od awansu po wczasy w Bułgarii; alkohol był narzędziem podlizywania się, ugadywania wroga i podziękowania, np. lekarzowi za udaną operację.
Reklama
Wolny rynek tylko zwielokrotnił skalę problemu. Dziś dowolny trunek można zamówić z dowozem do domu, przez internet, kupić na każdej stacji benzynowej albo w rozsianych gęsto po całej Polsce sklepach czynnych 24 godziny na dobę. Kilku pytanych przez nas właścicieli popularnych sklepików osiedlowych zgodnie twierdzi, że zarabiają na utrzymanie rodziny głównie dzięki sprzedawanym przez 7 dni w tygodniu alkoholom. Robert Rutkowski mówi o tej dostępności wprost: zgroza!”123 345. Tyle oficjalnych punktów sprzedaży alkoholu mamy w Polsce. Sprzedawanie blisko miliona tzw. małpek każdego dnia tylko do południa, także na stacjach benzynowych, to kolejny absurd. Ostatecznie to daje jakieś 3 mln buteleczek alkoholu dziennie. To pokazuje skalę gigantycznego problemu”.
Królowa zysku – akcyza
W Polsce utrzymuje się błędne przekonanie, że państwo zarabia krocie na sprzedaży alkoholu. Tymczasem ekonomiści są zgodni, że straty znacznie przewyższają wpływy. Tyle że straty trudniej się liczy, bo są porozrzucane po różnych dziedzinach. Najłatwiej bronią się kwoty. I tak oto w 2021 r. akcyza ze sprzedaży napojów alkoholowych wyniosła 13 mld zł. Do tego dochodzą zyski z VAT, podatki dochodowe CIT i PIT, składki ZUS czy opłaty środowiskowe. Ale już sami piwowarzy twierdzą np., że łączna suma oddana państwu w 2020 r., to 11,14 mld zł, a z branży spirytusowej pochodziło kolejne ok. 13 mld zł. Legendarne już w Polsce małpki to kolejny finansowy samograj – w pół roku państwo ma ok. 700 mln zł zysku na czysto.
Z drugiej strony jest raport przygotowany przez ekonomistów ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, w którym wyliczono koszty wynikające z naszego narodowego picia – 93,2 mld zł rocznie! Liczby te w żaden sposób nie ujmują dramatów całych pokoleń ludzi, którym picie najbliższych złamało życie, zniszczyło dzieciństwo, zabrało zdrowie i na zawsze ich okaleczyło.
Ukryte koszty
Reklama
Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jakie ciężary ponosimy my, obywatele, w związku z nadużywaniem alkoholu przez współrodaków, np. że utrzymujemy ofiary alkoholowej plagi. W Polsce można ubiegać się bowiem o tzw. rentę alkoholową. Oczywiście, nie każdy alkoholik ją dostanie, jedynie taki, któremu alkohol odebrał zdrowie. – Najwyższa kwota, o jaką może ubiegać się osoba chora z powodu alkoholu, to 1588 zł – pisał w 2023 r. poseł Jarosław Sachajko. „Na renty z tytułu niezdolności do pracy spowodowanej chorobami związanymi z chorobą alkoholową z ubezpieczeń społecznych wydaliśmy tylko w 2022 r., 53,1 mln zł” – donosi Ministerstwo Rodziny Pracy i Spraw Socjalnych.
Na szpitalnych oddziałach ratunkowych, mających i tak nie najlepszą opinię, chorzy czekają nieraz kilka godzin na pomoc, bo medycy zajmują się ofiarami pijackich ekscesów, bo ci często są w stanie bezpośrednio zagrażającym życiu. Niektóre placówki głośno już o tym mówią, jak np. szpital w Starachowicach, który policzył delikwentów – okazało się, że w ciągu 6 miesięcy przez tamtejszy SOR przewinęło się ich 721.
Co robić?
Utrudnić dostęp, tak jak robią to w innych krajach. Po pierwsze: zakaz nocnej sprzedaży. W Badenii-Wirtembergii w Niemczech zakaz taki w dość krótkim czasie przyczynił się do zmniejszenia o 9% liczby osób młodych, które były hospitalizowane z powodu spożycia alkoholu. Na Litwie w tygodniu można kupić alkohol tylko od godz. 10 do 20; w Słowenii zakaz sprzedaży trunków obowiązuje w godzinach od 21 do 7; nocą nie kupi się alkoholu w Finlandii, we Włoszech czy w Hiszpanii. Tymczasem w Polsce nie ma żadnych takich ograniczeń, a wszelkie próby ich wprowadzenia budzą paniczne reakcje, nazywa się to nawet „ograniczaniem praw człowieka”.
Po drugie: drożej, dużo drożej! Alkohol w Polsce w 2021 r. był jednym z najtańszych w całej UE. Jesteśmy trzynastym krajem w Europie pod względem wysokości akcyzy na alkohol – 40%. Podczas gdy w Finlandii czy Szwecji akcyza to 14,10 euro oraz 13,80 euro dla 700 ml butelki, w Polsce jest to... 3,91 euro.
Reklama
Po trzecie: edukacja i moda na niepicie. W USA coraz bardziej trendy jest pytanie: „czy wszyscy przestali pić?”. Coraz rzadziej alkohol pojawia się w popularnych serialach, popkultura lansuje zdrowy styl życia, a ten wymaga bycia czystym, wolnym od wszelkich używek. Doświadczanie świata na trzeźwo promują dawne imprezowiczki, gwiazdy, np. Rihanna czy supermodelki takie jak Gigi Hadid i Kate Moss. Nam może się to wydawać nieistotne, ale młodzi ludzie czerpią wzorce życia nie z lektur szkolnych, a z Instagrama, Facebooka i TikToka. Jeśli tam zakróluje bezalkoholowy styl życia, jest szansa na zmianę myślenia młodych Polaków.
Wśród niewielu promyczków nadziei pojawia się trend zwany NoLo – „no alkohol” i „low alkohol”, czyli brak alkoholu lub niska zawartość alkoholu. Napoje alkoholowe zastępuje się napojami 0% albo tymi o obniżonej zawartości – mniej niż 4%. NoLo staje się dla młodych sprzeciwem wobec powszechnego w polskiej kulturze zmuszania do picia.
Bardzo wiele, jeśli chodzi o edukację społeczną, promocję trzeźwości i pomoc uzależnionym, robi Kościół. To właśnie przy parafiach miejsce spotkań mają kluby AA, to zakony i organizacje katolickie prowadzą liczne ośrodki leczenia uzależnień. W jednym z nich – w istniejącym już pół wieku Ośrodku Apostolstwa Trzeźwości w Zakroczymiu w ciągu roku z prowadzonej tam terapii korzysta 2 tys. ludzi. – Organizujemy spotkania ze specjalistami oraz duchowo towarzyszymy w leczeniu – podkreśla o. Dawid Napiwodzki, kapucyn, dyrektor ośrodka. – Nasza praca polega przede wszystkim na wspieraniu, przywracaniu poczucia godności i wartości człowieka – mówi. Katolickie Ośrodki Wychowania i Terapii Uzależnień prowadzone są niemal w każdej diecezji, często pod auspicjami Caritas.
Warto też wiedzieć, że podstawowe leczenie z alkoholizmu jest bezpłatne i odbywa się w szpitalach, klinikach, ośrodkach leczenia uzależnień czy grupach prowadzonych przez różne stowarzyszenia i organizacje. Wykaz takich ośrodków znajduje się na stronie: www.niedziela.pl/artykul/160502/nd/Katolickie-osrodki-ktore-lecza-z-uzaleznien .
* * *
Maciek trzeźwy od 10 lat alkoholik: – Kiedy powiedziałem o swoim nałogu lekarzowi pierwszego kontaktu, ten poradził, żeby obok medycznego odtrucia poszedł też po pomoc do księdza, bo uzależnienie, każde uzależnienie, bierze się z serca, z wnętrza człowieka...