Reklama

Co mi przyniesie?

Są w naszej pamięci takie Wigilie, o których nigdy nie zapomnimy. Utkwiły nam w pamięci z jakiegoś powodu: może niezwykłej życzliwości, może pięknej, mroźnej zimy, może z powodu „spacerów” na bardzo ranne Roraty, a może za względu na hojność świętego Mikołaja. Tak czy inaczej, ten dzień, a właściwie wieczór 24 grudnia robi na nas duże wrażenie i zapada głęboko w pamięci, szczególnie w dziecięcej pamięci.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Miałem kilka lat, może 5. Mama jak zwykle budziła mnie wcześnie rano swoim uśmiechem i dobrym słowem. Nauczony przez rodziców wiedziałem, że po otworzeniu dziecięcych oczek trzeba uczynić znak krzyża. W tym dniu, w wigilię Narodzenia Pana Jezusa, jakoś nie chciało się za długo spać. W głowie małego dziecka głębiło się pytanie: Czy aby w tym roku przyjdzie do nas święty Mikołaj? A jeżeli przyjdzie, to kiedy? Co przyniesie? Czy go w tym roku zobaczę? Czy będę mógł z nim porozmawiać? Bardzo szybko odpowiadałem sobie na ostatnie pytania. Dochodziłem bowiem do przekonania, że lepiej z Mikołajem nie rozmawiać, bo podobno pyta pacierza, a ja z tremy mógłbym nic nie powiedzieć i dopiero byłby wstyd. Wstyd, to jeszcze nic strasznego, ale pewnie za taką niewiedzę nie dałby mi żadnego prezentu. Tego chyba bym nie przeżył. Wstałem szybko z łóżka, krótkie mycie, ubranie się z pomocą matczynych rąk. Potem grube ciężkie kozaki, aby nogi nie zmarzły, ciepłe futerko, czapka, której założenie na głowę powodowało, że człowiek nic nie słyszał. Jeszcze kolorowy szal na szyję, grube rękawice i można wędrować na spotkanie z Matką Adwentową do parafialnego kościoła. No jeszcze nie wszystko, bo trzeba było zabrać ze sobą adwentowy lampion. Po drodze do parafialnej świątyni spotykało się swoich znajomych z sąsiedztwa: Michała, Krzyśka, Tadka, Roberta. Siadaliśmy w kościele blisko obrazu Matki Bożej. Oczywiście kręciliśmy się jak „paździory”, uważając tylko, byśmy kogoś nie podpalili od lampionu. Potem był głośny śpiew: „Archanioł Boży Gabryjel”. W wigilijny poranek jakoś wszystko mi się dłużyło: i śpiew Godzinek, i Msza św., nie wspomnę o kazaniu (wtedy księża na Roratach mówili kazania, i to jakie piękne). Wreszcie doczekałem się końca Mszy św. Przed kościołem wszystkie dzieciaki czekały na proboszcza, bo ten częstował cukierkami. Tym razem jednak nie było cukierków. Proboszcz uśmiechnął się do nas i powiedział, że dzisiaj nie wypada jeść cukierków. Załamałem się, zresztą nie tylko ja, bo i Krzysiek, co zęby „zjadł” na cukierkach.
Wróciliśmy do domu. Jak nigdy spoglądałem często na szafkę zawieszoną na ścianie, na której stał zegarek i regularnie odmierzał czas. „Boże, jak wolno w wigilie poruszają się wskazówki” - myślałem sobie w duszy. Po bardzo skromnym śniadaniu, na którym królował chleb, ser, ryby, konfitury ze śliwek. Po śniadaniu trzeba było iść oprzątać. Przecież w wigilię zwierzęta, ptaki potrzebowały coś zjeść. Około południa wszystko było posprzątane: na podwórku i w domu. Podziwiałem mamę, która przez kilka godzin stała przy kaflowej kuchni i dbała o to, aby na wigilijnym stole znalazło się dwanaście potraw, a każda z nich, aby była niepowtarzalna i smaczna. Zresztą w tym dniu i tak wszystko smakowało wyjątkowo, ale mnie nawet apetyt opuścił i zabawa jakoś się nie układała. Dzidek próbował mnie zagadać różnymi opowiadaniami o dawnych Wigiliach, Bożym Narodzeniu. Nie zabrakło też opowiadania o św. Mikołaju. Akurat opowiadanie o tym Świętym najbardziej mnie interesowało. Dziadek opowiadał, że Mikołaj to taki wysłannik Boga, który odwiedza w wigilijny wieczór wszystkie dzieci, przynosząc im prezenty. Cieszyłem się, że jest jeszcze taki ktoś, kto obdarowuje dzieci prezentami. I wtedy usłyszałem z ust dziadka straszne zdanie: „Mikołaj obdarza prezentami tylko grzeczne dzieci. Innym daje rózgi”. Zimny pot oblał moje skronie. Natychmiast przypomniałem sobie wszystkie te wydarzenia, przez które rodzice bardzo się denerwowali, nawet przyłożyli klapsa w pewną część ciała. „I co teraz będzie” - myślałem sobie. „Co mi Mikołaj tego wieczoru przyniesie: upragniony prezent czy rózgę?”. Chodziłem zmartwiony i już tak bardzo nie wyglądałem przez okno pierwszej gwiazdy.
Około południa razem z bratem zabieraliśmy się do strojenia choinki. Tata obsadził ją w metalowy stojak, a my wieszaliśmy na niej kolorowe bombki, długie łańcuchy, jabłka, orzechy, cukierki (chociaż tych, niestety, zawsze brakowało), a na koniec całą choinkę przykrywało się anielskimi włosami. Czasami kłóciliśmy się z bratem, co, gdzie trzeba powiesić. Mama rozstrzygała to krótko: „Kłóćcie się, kłóćcie, Mikołaj to widzi i wie, co wam przynieść”. Brat się uśmiechał, a ja miałem prawie łzy w oczach. Prosiłem go wtedy: „Odłóżmy nasze kłótnie i bójki na czas, kiedy już odejdzie z domu Mikołaj”. Brat śmiał się jeszcze głośniej.
Inny mój wigilijny problem to taki, którędy wejdzie do domu Mikołaj. Tu zdania dorosłych były podzielone. Nie wiedziałem, kogo słuchać. Mama i tata mówili, że Mikołaj wejdzie przez uchylony lufcik. Dziadek uważał, że dobry Mikołaj wejdzie kominem. Oczywiście, że wierzyłem bardziej rodzicom. „Kto by w święta pchał się w komin, aby kogoś odwiedzić” - tłumaczyłem sobie.
Wreszcie na niebie ukazała się jasna gwiazda. Nie ma wątpliwości, przyszedł czas, kiedy wszystko się rozstrzygnie: albo prezent, albo rózga. Zasiedliśmy za stołem. Tata wręczył każdemu z nas biały opłatek, zaśpiewaliśmy kolędę, zaczęliśmy składać sobie życzenia. Wszyscy mi mówili, abym był mądrym człowiekiem, grzecznym i posłusznym. Mama postawiła na stół zupę owocową, która smakowała jak nigdy. Potem był karp, kapusta z grzybami i grochem, sałatki. Takie pyszności, a ja myślami byłem cały czas przy choince. Wychodziłem do kuchni i pytałem: „Mama, czy ty aby nie zapomniałaś uchylić lufcika? A czy aby nie za mało go uchyliłaś?”. Potem czekałem z niecierpliwością, kiedy skończy się wigilijna kolacja, bo dopiero wtedy można było pójść do pokoju, gdzie stała choinka. Miałem trochę żal do brata, bo ten nigdy dotąd tak długo nie jadł. „Chyba specjalnie się tak obżera” - myślałem sobie. Podchodziłem co pewien czas do okna. Myślałem, że chociaż przez szybę zobaczę brodatego staruszka o dobrym sercu, który pamięta o dzieciach w ten grudniowy wieczór. Wreszcie usłyszałem słowa, na które czekałem od samego rana: „No chyba już Mikołaj był, zobacz, synku, czy coś nam zostawił” - powiedział tata. Sam bałem się wejść do pokoju, ciągnąłem ze sobą mamę, zawsze to bezpieczniej. Pod choinką zobaczyłem tyle paczek: dużych i małych, kolorowych i całkiem szarych. Zapomniałem o całym świecie. Mikołaj nie zapomniał ich podpisać: „Dla Mamy”, „Dla Taty”, „Dla Jurka”, „Dla Dziadka”. Jaki kochany Mikołaj, o wszystkich pamięta. Słusznie nosi imię Świętego. Wiedziałem, że teraz trzeba być grzecznym przez cały rok, bo za rok znowu Wigilia, wizyta Mikołaja, i oby nie rózga.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Papież: plan Trumpa dla Strefy Gazy to może być realistyczna propozycja

2025-09-30 21:31

[ TEMATY ]

strefa gazy

Papież Leon XIV

plan Trumpa

realistyczna propozycja

Vatican Media

Papież opuszczający Castel Gandolfo

Papież opuszczający Castel Gandolfo

Wydaje się to być realistyczna propozycja – powiedział Leon XIV o planie pokojowym Prezydenta USA dla Gazy. „Miejmy nadzieję, że go zaakceptują” - dodał. Jednocześnie zaznaczył, że ważne jest, „aby nastąpiło zawieszenie broni, uwolnienie zakładników”. W samym planie pokojowym „są elementy, które, jak sądzę, są bardzo interesujące, i mam nadzieję, że Hamas przyjmie je w wyznaczonym czasie” – powiedział Papież.

W odpowiedzi na pytanie o flotyllę, która zbliża się do Gazy, aby dostarczyć pomoc, ale także, aby przełamać blokadę morską Izraela Papież odpowiedział: „To jest bardzo trudne, widoczna jest chęć odpowiedzi na prawdziwy kryzys humanitarny, ale jest tam wiele elementów”. Dodał, że wszystkie strony o tym mówią i mamy nadzieję, że nie dojdzie do przemocy i że ludzie będą szanowani, to jest bardzo ważne”.
CZYTAJ DALEJ

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV do Polaków: ofiarujcie różaniec w intencji pokoju

2025-10-01 11:48

[ TEMATY ]

audiencja

Leon XIV

Vatican Media

Proszę was, byście w tym miesiącu codzienny różaniec ofiarowali w intencji pokoju. Niech wam towarzyszy opieka świętych Aniołów Stróżów! - wskazał Ojciec Święty podczas środowej audiencji generalnej. Zwrócił się także do pielgrzymów z diecezji włocławskiej, którzy w tych dniach pielgrzymują do Rzymu z okazji Jubileuszu 2025.

„Serdecznie pozdrawiam Polaków, a zwłaszcza pielgrzymów z diecezji włocławskiej z ich biskupem diecezjalnym i biskupem pomocniczym seniorem. Proszę was, byście w tym miesiącu codzienny różaniec ofiarowali w intencji pokoju. Niech wam towarzyszy opieka świętych Aniołów Stróżów! Z serca wam błogosławię!”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję