Ks. Henryk Krukowski: - Panie Władysławie, czy matka zawsze należała do świadków Jehowy?
Władysław Kaczyński: - Ależ nie! Można powiedzieć, że była pobożną kobietą. Modliła się, uczęszczała w każdą niedzielę na Mszę św., należała do Żywego Różańca i nigdy nikomu nie przyszłoby do głowy to, że może się ten stan rzeczy zmienić.
- Co się więc stało, że porzuciła to, co człowiek ma najcenniejsze?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Matka bardzo przeżyła śmierć ojca w 1974 r. Wtedy zaczęła ją odwiedzać znajoma, która też była wdową. Jakoś szybko znalazły wspólny język, a my czuliśmy, że coś zaczęło się w naszym domu zmieniać. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że ta osoba należy do sekty, ale zauważyliśmy, że ma coraz większy wpływ na matkę. Np. podczas Wigilii Bożego Narodzenia poczuliśmy, że jest coś nie tak, ona przekonywała nas, że nie są potrzebne żadne świąteczne obrzędy, ani też wigilijne postne potrawy. Potem już nie kryła się z przynależnością do jehowitów, usunęła z mieszkania obrazy i uczestniczyła w działalności sekty jako aktywny członek.
- Jak na to zareagowaliście?
Reklama
- Z początku reagowałem bardzo ostro, wypędzając z domu jej towarzyszy, walczyłem w sposób brutalny, używając wszelkich dostępnych sposobów, ale to nic nie dało. W końcu zrozumiałem, że w ten sposób nic nie zdziałam, że trzeba szukać innych sposobów i ratunku gdzie indziej.
- Jak Pan przyjął odejście swojej matki od Kościoła?
- Oczywiście, przeżyłem to bardzo boleśnie. Próbowałem ją ratować, próbowałem przekonać, że źle zrobiła, podsuwałem różne pisma katolickie np. o objawieniu Matki Bożej w Medjugorie, ale to też nic nie dało. Zrozumiałem, że pozostała tylko modlitwa.
- Zaczął się Pan modlić o nawrócenie matki. Jaki to był rodzaj modlitwy?
- W 2000 r. rozpocząłem wielką modlitwę w tej intencji, o czym informowałem ks. Proboszcza. Modliłem się prywatnie i podczas Mszy św. w kościele.
- Teraz rozumiem, dlaczego Pan codziennie przyjeżdżał do kościoła na Mszę św., rowerem w lecie i w zimie z Hrebennego, miejscowości oddalonej od Horodła 6 km.
Reklama
- Tak, tak. Podczas Nawiedzenia Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w 2004 r. klęczałem przed obliczem Jasnogórskiej Pani z wielkim zaufaniem, wiarą i gorącą prośbą. Obiecałem Jej, że będę codziennie odmawiał Różaniec i jeśli moja matka nawróci się, to Jej publicznie podziękuję, tak jak tylko potrafię. Niech te słowa będą także moim podziękowaniem. W tej samej intencji codziennie jeździłem na Mszę św. do Horodła. Prosiłem też o modlitewną pomoc inne osoby, np. mojego kolegę z Hrebennego Mieczysława Piniazia, a także siostry zakonne ze zgromadzenia karmelitanek, a gdy byłem w szpitalu, tam spotkałem siostrę ze zgromadzenia szarytek, one obiecały modlić się w tej intencji i na pewno to zrobiły. Ta modlitwa sprawiła cud nawrócenia.
- Ile lat matka była poza Kościołem i czy była aktywnym świadkiem Jehowy?
- Była bardzo zaangażowanym świadkiem Jehowy, chodziła po domach nauczać, nienawidziła Kościoła i księży, zapowiedziała nawet, że jeśli umrze, to w żadnym wypadku nie może to być pogrzeb z księdzem. Trwało to 33 lata.
- Jakie były pierwsze oznaki przełomu i nawrócenia?
- Coś jakby drgnęło w 2006 r., gdy zmarł bliski sąsiad. Jak zwykle wieczorem, ludzie modlili się przy zmarłym, wraz z nimi była tam moja matka, która zaczęła śpiewać katolickie pieśni razem z innymi. Ludzie bardzo się dziwili. Potem był pogrzeb w kościele i moja matka weszła do świątyni, wcześniej nie czyniła, bo świadkom nie wolno uczestniczyć w naszych nabożeństwach, co więcej, ona śpiewała pieśni ze wszystkimi ludźmi! Ludzie mówili, że coś się dzieje. Po jakimś czasie przychodzi matka do mnie i mówi, że będzie już umierać. Ja mówię, że umrzeć to nie sztuka, ale trzeba się jeszcze pojednać z Bogiem. Czy wyrażasz na to zgodę? Odpowiedziała: A czemu nie? Czy naprawdę chcesz się pojednać z Bogiem i wyspowiadać się? - Tak - odpowiedziała. Wtedy zawiadomiłem o tym Proboszcza, to był czwartek, a następnie w sobotę przywieźliśmy ją do kościoła, gdzie pojednała się z Bogiem i wróciła do prawdziwej wiary po tylu latach.
Reklama
- Przyznam się, że w swoim kapłańskim życiu miałem pierwszy taki wypadek, aby przyjąć po tylu latach osobę, która wcześniej była wrogo nastawiona do Kościoła a także do mnie. Co było dalej?
- Przyjeżdżaliśmy jeszcze do naszego kościoła, gdy tylko to było możliwe, potem w Wielką Sobotę świadomie odnowiła przyrzeczenia chrzcielne, była jeszcze kilka razy u spowiedzi, a potem mój brat zabrał ją do Mojsławic. Została tam otoczona troskliwą opieką ze strony bratowej, która także zadbała, aby matka przed śmiercią wyspowiadała się i przyjęła Sakrament Namaszczenia Chorych. Nasza mama zmarła w Niedzielę Miłosierdzia Bożego. Przed śmiercią wzywała Miłosierdzia Bożego słowami: „Jezu Miłosierny, ratuj!” Została pochowana w dniu Zwiastowania Pańskiego. Nikt tego przecież nie zaplanował.
- Historia ta przypomina trochę inną sprzed wielu wieków, a mianowicie św. Monikę i św. Augustyna, tylko w odwrotnej kolejności. Tam matka modliła się o nawrócenie syna, a tu syn modlił się o nawrócenie matki. W obu wypadkach taka modlitwa była skuteczna. Dziękuję za rozmowę.