Reklama
Jechaliśmy z pragnieniem, by być blisko niego, z różnymi planowanymi intencjami w sercu. - To będzie wielkie święto Błogosławionego Papieża, który jest już w chwale Ojca. W tym dniu Bóg będzie przekazywał przez ręce Jana Pawła II wiele prezentów dla nas. Nieważne, gdzie będziesz. Jedni dostaną prezent, siedząc przed telewizorem, drudzy dopiero w Rzymie. Zastanówcie się, o jaki prezent chcecie go prosić - zachęca przed pielgrzymką ks. Nikos Skuras - prezbiter neokatechumenatu, który był naszym duszpasterzem wraz z ks. Maciejem Michalczykiem.
W drodze przez Czechy, Austrię, Włochy towarzyszą nam laudesy (psalmy napisane przez Kiko Argüello - założyciela wspólnoty), czytanie Słowa Bożego, świadectwa, intencje, modlitwa serca, katechezy, różaniec. Rozpoczynamy „rekolekcje na kółkach”, które pomagają nam się powoli przygotowywać na tę najważniejszą chwilę. Podczas podróży wraca życie Błogosławionego, a z nim tajemnica krzyża. - Lekarze mówią, że cierpienie Jana Pawła II podczas agonii było porównywalne z cierpieniem Chrystusa na krzyżu. Ewangelizacja i trud musiały jednak być okupione cierpieniem. To była ta kropka nad „i” w całym dziele Jana Pawła II - mówi ks. Skuras.
O świcie witamy Wenecję. Przepływamy do miasta św. Marka. W tym czasie mała, kilkumiesięczna Janka rozchorowała się, rodzice Piotr i Kamila nie mogą z nią tutaj zostać, co robić? - Przyjaciele są wszędzie. Jeden telefon i rodzina z Wenecji zabiera ich do siebie.
Wenecja, Padwa, Orvieto - w towarzystwie świętych
Reklama
Nasz statek podpłynął do schodów pięknego kościoła Santa Maria del Rosario. Świątynię pod koniec XVII w. od jezuitów przejęli dominikanie. We wnętrzu można podziwiać prawdziwe dzieła sztuki: Tiepola i Battisty. Urzekające malowidło na sklepieniu przedstawia scenę podarowania przez Maryję św. Dominikowi różańca, który następnie przekazuje ten dar wiernym. Podczas Mszy św. dzielimy radość z Małgorzatą i Wiesławem, którzy 16 lat temu w obliczu Boga i Kościoła wypowiedzieli sobie sakramentalne „tak”. Kapłan znowu związał ich dłonie stułą, a oni odnowili przysięgę małżeńską.
Lada moment wybierają się na misje do Kopenhagi, do Danii. Kościół określa to miejsce pustynią duchową. Będą tam jako świadkowie Chrystusa żyli i pracowali, ich dzieci będą chodziły do kopenhaskiej szkoły. Decyzji, do której przygotowywali się długie lata we wspólnocie, towarzyszy wiele znaków zapytania. Jak Bóg to wszystko poukłada? Jak zabezpieczy ich byt i misje? Polecają się Janowi Pawłowi II.
Już trzeba jechać do Padwy, czeka na nas św. Antoni, włoskie rodziny i wspaniałe przyjęcie. Bracia przygotowali poczęstunek, a później rozwieźli nas do swoich domów na kolację i nocleg. Giuseppe Faccini jest emerytowanym inżynierem, nie mógł nas przenocować, ma bardzo chorą mamę, która wymaga starannej opieki, ale wraz z żoną przygotował wspaniałą kolację. Na nocleg jedziemy do Marii. Toczymy długie rozmowy o podróży, Janie Pawle II, o radościach i smutkach. Wczesnym rankiem jesteśmy przed bazyliką św. Antoniego. Setki Polaków. Pracujący w bazylice polski zakonnik mówi: - Wczoraj mieliśmy dziewięć Mszy św. po polsku, jesteśmy zaskoczeni, prawdziwe tłumy. Po Mszy św. i modlitwie przy grobie św. Antoniego wyruszamy do Rzymu. Do autokaru zabieramy parę narzeczonych Włochów - studentkę medycyny Martinę i Stefano oraz Węgierkę Georgię. Martina ma jeszcze dziewięcioro rodzeństwa. Jej rodzice są lekarzami. Wszyscy są na drodze neokatechumenalnej. Marzyli, by dostać się do Rzymu, jednak nie znaleźli wolnych miejsc w autokarach. Papież jednak już się o nich zatroszczył. Teraz w podróży możemy słyszeć nie tylko polskie pieśni, ale prześliczny, delikatny głos kantorki Martiny.
Po drodze trafiamy do Orvieto. W majestatycznej katedrze modlimy się w kaplicy korporału ze śladami krwi Chrystusa. W połowie XIII wieku, w pobliskiej Bolsenie podczas Eucharystii wątpiący w przeistoczenie kapłan był świadkiem cudu - z konsekrowanej hostii wyciekła krew. Hostię i korporał, na które upadły krople krwi, przeniesiono do Orvieto, gdzie 11 sierpnia 1264 r. papież Urban IV ogłosił ustanowienie Święta Bożego Ciała. Oczywiście wszędzie spotykamy Polaków. Czas nagli. Przyjaciele z neokatechumenatu z Terni przygotowali dla nas obiad. Pałaszujemy ravioli, szynkę parmeńską, makarony, maseratę. Wstępujemy do kaplicy na modlitwę za gościnnych gospodarzy i wyruszamy do Wiecznego Miasta, które już jest pełne pielgrzymów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rzym czuwa
Reklama
Udajemy się metrem bezpośrednio na Watykan, gdzie na ulicy przy Passetto di Borgo prowadzącym do Zamku Anioła układamy swoje karimaty i śpiwory. Czeka nas noc czuwania. Kantorzy wyjmują gitary, zaczyna się spontaniczna ewangelizacja śpiewem i tańcem w kręgu. Scenę próbuje kręcić włoska telewizja. Barwny tłum, przed nami flagi wielu państw, ludzie różnych ras, kultur, narodowości - tak jak to było za życia papieża, podczas jego pielgrzymek. Znowu nas gromadzi. Nagle pada hasło „ruszamy”, tłum się przesuwa o kilkadziesiąt metrów do przodu. Tłoczno, gwarno. Falą ludzi próbują z różnym skutkiem sterować włoscy karabinieri. Ktoś słabnie, trzeba karateki, tak mijają godziny. Trochę siedzenia, znowu wstajemy i ruszamy pod sztandarami greckiej flagi, którą niesie ks. Nikos, mający greckie korzenie. Flaga wśród wielu polskich wyróżnia się (jedyna chyba z Grecji), dlatego nie ma obaw, że ktoś się zgubi. Rośnie zmęczenie, senność, frustracja spowodowana brakiem toalet w pobliżu. Puszczają nerwy. Co by o nas pomyślał Ojciec Święty? - pytamy siebie w duchu. Pokorę przywraca postawa starszych poznaniaków cierpliwie czekających, by móc zrobić kolejny krok. Zaczyna świtać na Via Concilazione. Jesteśmy blisko. Tak wielu ludzi marzy, aby tutaj być. Wszędzie Polacy. Nie, są też Kanadyjczycy. Skąd jesteście? Co ciekawe, odpowiadają po polsku: - Jesteśmy Polakami z Toronto, a flagę mamy kanadyjską, żeby nas znajomi zauważyli - wspólnie wybuchamy śmiechem. Podobnych „cudzoziemców” było wielu. Mijamy kobiety w strojach krakowskich niosące feretron z obrazem Jezusa Miłosiernego, górali z Podhala, związkowców z „Solidarności”. Dwuletnia Kasia z rodzicami obserwuje spokojnie z wózka ludzi. Rzym nie śpi. „Viva il Papa!” - krzyczy od czasu grupa przed nami. Rozpoczyna się atmosfera niesamowitego święta. Z telebimów spogląda na nas twarz Jana Pawła II, przemykają fragmenty spotkań z głowami państw, ludzie wpatrują się w ekran.
Beatus
Reklama
Jesteśmy coraz bliżej. W końcu nasza kolej, jeszcze tylko mijamy bramki i stoimy na Placu. Trafiamy centralnie w środkowy sektor, tuż za obeliskiem, naprzeciwko ołtarz. Tuż obok kosza śpią po ciężkiej podróży Brazylijczycy przykryci kawałkiem śpiwora. Za mną rozsiadają się bezpośrednio na bruku, ubrani w eleganckie garnitury młodzi Portugalczycy. Wyciągają różańce, zaczynają modlitwę, jakby nie istniał dla nich cały zgiełk, który tutaj panuje. Zagajam młodą dziewczynę z ich kręgu, studentkę medycyny. - Cały czas żyłam daleko od Kościoła, w październiku tamtego roku coś się stało. Znalazłam wspólnotę Opus Dei. Zawołał mnie Chrystus. Wtedy odkryłam dopiero Jana Pawła II. Opus Dei było dla niego ważne. Mówiła o silnym Kościele w Polsce. Rozpoczyna się Koronka do Bożego Miłosierdzia. Georgia tłumaczy mi, że ogłoszenie papieża Polaka Błogosławionym właśnie w dniu Święta Bożego Miłosierdzia jest według niej sednem pontyfikatu.
O godz. 10 rozpoczyna się Eucharystia. Powiewają flagi, setki polskich flag. Gdy kard. Agostino Vallini czyta historię życia Jana Pawła II, co jakiś czas wybuchają fale radości, burze oklasków, po plecach przechodzą ciarki. Nas, Polaków, rozpiera duma. Nadchodzi moment, na który wszyscy czekaliśmy. „Papież Jan Paweł II jest błogosławionym” - ogłasza Benedykt XVI. Na balkonie błogosławieństw odsłaniany jest powoli portret Papieża Polaka.
Pierwsze spojrzenie na portret świętego i już nie ukrywamy łez, Brazylijczycy ściskają się i skaczą. Ludzie patrzą jak zahipnotyzowani na pełen blasku i chwały wizerunek Papieża. Zaczyna się coś przedziwnego. Otwiera się niebo. Brawa długo nie milkną. Tuż przed ołtarzem leci w górę baner z napisem „Deo gratias”. - W tej chwili on tam naprawdę był, czuliśmy to - mówił nam Antonello Gazetta z Padwy, który wraz ośmiorgiem dzieci i żoną oglądał transmisję w telewizji. U tej rodziny nocowaliśmy dwukrotnie. Odstąpili nam swoje sypialnie, by nam było wygodnie.
Po beatyfikacji odpoczywamy w bocznej uliczce przy kościele Santo Spirito in Sassia, w którym pracują polskie zakonnice głoszące Miłosierdzie Boże. Jemy wspólny posiłek przygotowany z tego, co mamy. Młodzi zaczynają grać na gitarach, tamburynach i bębnach: „Zmartwychwstał Pan”! Słowa po polsku i włosku rozbrzmiewają na odległość, wielu ludzi przyłącza się do tańca i naszej ewangelizacji. „Przebijamy się” w kierunku metra. Mijamy tysiące ludzi i - co za spotkanie! Trafiamy na prezydenta Kielc Wojciecha Lubawskiego w towarzystwie przewodniczącego Rady Miasta Tomasza Boguckiego i ks. prof. Henryka Witczyka, znanego biblisty. Radosne przywitanie, wymiana ciepłych słów, pozdrowienia i - do zobaczenia w Polsce!
Czekają na nas już w Ostii. Przyjeżdżają po nas rodziny i zabierają do siebie, goszczą, dają prowiant na drogę, dziękują za świadectwo, za bycie pielgrzymami. Kolejny dzień w Rzymie to kilka godzin zwiedzania i Msza św. w kościele Santa Maria Sopra Minerwa tuż obok Panteonu. Tutaj pochowana jest św. Katarzyna Sieneńska, którą Jan Paweł II w 1999 r. ogłosił współpatronką Europy.
Po Eucharystii jedziemy do rodzin do Padwy. Nazajutrz ostatnia pielgrzymia Msza św. w kościele św. Justyny. Tu spoczywają szczątki św. Łukasza Ewangelisty. Siwy jak gołąbek br. Giuseppe bierze nas za rękę i wprowadza do prezbiterium kościoła, tu przed ołtarzem głównym, w marmurowym sarkofagu znajduje się ciało św. Justyny męczennicy, a tu rzeźbione stalle Riccarda Turyny. Eucharystia odprawiana jest w bocznej kaplicy przy sarkofagu św. Łukasza. Długo się modlimy, dziękując Bogu za wspaniały, cudowny czas naszego pielgrzymowania.
* * *
Wracamy z prezentami
STEFANO Z PADWY: - W tych dniach byliśmy pewnym znakiem dla Rzymu. Po odsłonięciu portretu czułem, jak Papież patrzy na nas wszystkich i każdą osobę. Zrozumiałem, że nie jesteśmy w stanie osiągnąć świętości swoimi siłami. Tylko Bóg może tego dokonać. Tak jak dokonał tego w pełni w Janie Pawle II. Do tej pory bałem się o moje przyszłe małżeństwo, jak zabezpieczę byt rodziny, teraz wiem, że nie muszę się lękać.
MARTINA Z PADWY: - Pielgrzymka wlała we mnie ogromną nadzieję. Papież wciąż mówi do młodych, abyśmy się nie bali być świętymi i otworzyć drzwi Chrystusowi.
MIKOŁAJ: - Zapamiętałem Papieża jako wielkiego człowieka i Polaka, jego odwagę i determinację. Mimo cierpienia, jeździł na krańce świata, żeby spotkać się z wiernymi. Przypominam sobie jego ostatnie błogosławieństwo, jakiego udzielił z okna papieskiego. Kiedy nie mógł już chodzić ani mówić, widać było jego niemoc, smutek i łzy spływające po policzkach. Cierpiał, ale nie poddawał się. Dziś prosiłem Papieża o światło na moje powołanie.
MICHAŁ: - Mieszkałem w Rzymie kilkanaście lat. Jestem tutaj, bo chciałem podziękować Bogu. Moja mama niedawno była w zagrożonej ciąży. Modliłem się do Jana Pawła II. Dziś moja siostra ma sześć tygodni i jest zdrowa.
WOJTEK ZE SZCZECINA: - Na pielgrzymce spotkało mnie wiele dobra i gościnności od rodzin. Nie miałem planów na swoje intencje. Pojechałem dla żony, dla której Papież jest bardzo ważny. Na Placu św. Piotra poczułem, że Bóg mnie naprawdę kocha, takiego jakim jestem, mimo moich grzechów. Doświadczyłem żywego Kościoła, radości i spontanicznych łez. Bóg zostawił mi niesamowitą pamiątkę po tych rekolekcjach.
KS. NIKOS SKURAS: - Nie pojechałbym na tę pielgrzymkę, gdyby jej nie zorganizowano. Jestem za wygodny. Jednak widząc na czuwaniu nawet starszych, schorowanych 80-latków wchodzących w ten trud, zmieniłem zdanie. Stojąc tam na Via Conciliazione, dotknęło mnie to, że byłem jednym z tych, którzy mogli towarzyszyć Papieżowi w tym ważnym dniu i tworzyć klimat beatyfikacji. Dla mnie osobiście jako kapłana ważne jest to, że Papież spowiadał się raz w tygodniu, że miał swoje słabości. Jeśli nie miałby słabości, jego świętość byłaby bez sensu. Spowiedź jest pewnego rodzaju upokorzeniem. Dla Papieża to upokorzenie było pięciokrotnie większe. Musiał spowiadać się u prostego księdza i mówić prawdę, że w jakiś rzeczach nie dostaje do tego daru papiestwa. Pozwala mi to mieć odwagę iść do spowiedzi i wracać do Chrystusa. Papież mówi mi przez swoją postawę: Odwagi Nikos!