"Humanitas" Jana Pawła II
Na ludzi patrzeć można różnie: z pozycji partnerskich, z wysokości profesorskiej katedry czy z braterskiej życzliwości. Można w człowieku podziwiać duchowe bogactwo, potencjał umysłowy, szukać ciepła jego serca albo kontemplować różnorodne piękno złożone w nim przez Stwórcę i naturę.
Bywają spotkania z ludźmi trwogą i lękiem napełniające albo też ufnością. Zwłaszcza gdy odkrywamy prawdę o sobie np. wobec lekarza i bez słów żebrzemy u niego pomocy, pociechy przynajmniej, albo kiedy klękamy u kratek konfesjonału. "Pomoc nasza w imieniu Pana", ale przez ręce człowieka staje się naszym udziałem, odchodzimy mocniejsi i wcale nie upokorzeni okolicznością, że przed człowiekiem otwieraliśmy serce. On swoim człowieczeństwem posłużył Bogu i stał się gwarantem łaski odpuszczenia grzechów, człowieczeństwem zobiektywizował moją relację z Bogiem.
"Człowiek w człowieku umiera, jeśli go zło nie boli, a dobro nie raduje" - mówił sługa Boży Wilhelm Pluta, biskup gorzowski. Wzrost wewnętrzny człowieka to dynamika wyborów. "Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę" - mawiał poeta Jerzy Liebert. Jednakże w tych małych wyborach dobra jest ciągłe potwierdzanie wyboru zasadniczego, Najwyższego Dobra. Skończoność prowadzi do Nieskończoności, cień nie istnieje bez przedmiotu, bytu pierwszego.
Bóg stał się człowiekiem, posługiwał i posługuje się słowami, pojęciami ludzkimi, ubogaca ich treść, aby i człowiek mógł z Nim nawiązać kontakt. Jezus każe nazywać Go Ojcem, naszym Ojcem. Dzięki tej relacji cała rzeczywistość ziemska nabiera natychmiast innego wymiaru.
Czy można i czy godzi się odłączać humanitas, człowieczeństwo - to, co ludzkie w człowieku, od tego, co nadprzyrodzone? Przecież sam początek człowieka tkwi w Bogu, On nadaje nowy sens każdej sprawie, wydarzeniu, w które wchodzimy lub przeżywamy; dopełnienie naszej rzeczywistości ujrzymy w wieczności, w stałej kontemplacji Tego, który JEST.
Wkrótce po wyborze kard. Karola Wojtyły na papieża rozpoczęły się polowania dziennikarzy na niezwykłe wydarzenia, listy, pisma i fotografie z życia tego skromnego wadowiczanina, który skrzętnie, w zwyczajności człowieczeństwa, ukrywał swą niezwyczajność, a do wielorakich uzdolnień i sprawności zdołał nawet przyzwyczaić najbliższych. Zupełnie normalną rzeczą były spacery Kardynała krakowskiego i jego "dniówki" wędrowne po górach czy lasach, wyprawy kajakowe i narciarskie zjazdy, obozy wędrowne ze studentami i przyjaciółmi z tzw. środowiska czy innych grup, jeszcze do dzisiaj nie ujawnionych. Kard. Karol Wojtyła zachował w tym wszystkim niegasnący humor i dystans do siebie, co tylko dodaje blasku jego autentycznej wielkości. Żarty mają to do siebie, że ujawniają to, czego nie chcą ujawniać - błyskotliwą inteligencję. Kard. Karol Wojtyła lubił żartować i żartował w wielkim stylu zarówno wtedy, gdy stwierdzał, że 50% kardynałów polskich jeździ na nartach, uprawiając sport, jak i kiedy odpowiedział dziennikarzom, że basen w Castel Gandolfo kosztuje taniej niż nowe konklawe. Watykańczycy relacjonowali niedawną rozmowę pewnego, nieco "rozgorączkowanego" księdza, który postawił Janowi Pawłowi II pytanie, czy jego ewentualnym następcą mógłby być kardynał xy? Papież, podpierając się laską, z humorem odpowiedział: mój następca jeszcze nie jest kardynałem!
Kard. Stefana Wyszyńskiego darzył wielkim szacunkiem i dawał temu nieprzymuszone dowody. Przerywał nawet wakacje i jechał na jego imieniny, aby pobyć razem i porozmawiać, pośpiewać czy pograć w piłkę z prymasowską "młodzieżą" - starszawą co prawda, z którą z kolei Prymas spędzał swe wakacje. Na imieniny Prymasa w 1978 r. wybrał się do Fiszoru k. Wyszkowa. Mam fotografie z tego "meczu" piłki siatkowej, rozgrywanego przez kard. Wojtyłę z resztą "sportowców", gdzie funkcję sędziowską spełniał Prymas Tysiąclecia. Nic przeto dziwnego, że kiedy dziennikarze "wyłowili" i opublikowali fotografię, na której uchwycono zabawę małego dziecka z "Wujkiem", a scenę obserwuje siedząca obok osoba świecka, sędziwy Kardynał Prymas Stefan Wyszyński skomentował to biblijnym nawiązaniem do innego Człowieczeństwa i orzekł oczekującym na eksklamację zgorszenia publicystom: ecce apparuit humanitas Salvatoris nostri Jesu Christi!
Człowieczeństwa nie trzeba przybliżać ludziom, wystarczy go nie zasypywać, nie ukrywać ani nie udawać i nie nadużywać. Ma swoją rolę zbawczą, wyznaczoną przez Stwórcę.
Humanitas Jana Pawła II to m.in. jego "głód" ludzi. Ten kochający samotność pustelnik i zanurzony w Bogu podczas modlitwy mistyk jest jednocześnie nieustannie spragniony kontaktu z ludźmi i dlatego chętnie do nich idzie, zaprasza do siebie, pisze i telefonuje, pielęgnuje kontakty, wie, że mu są potrzebni, a pewnie nie domyśla się, że to i on jest im potrzebny, ważny dla nich i ważny w nich. Może to dlatego tęsknią, idą i jadą do siebie, aby zobaczyć, ile z niego zostało w nich albo ile z Prawzoru Ojca zachowało się we wszystkich. Każde spotkanie ludzkie przybliża więź komunii bytu i odnosi nas do Kogoś, kto zachęcał do kontaktu, bliskości międzyludzkiej, otworzył nową perspektywę przed tymi, którzy zbierają się i trwają razem w Jego imię: "Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich" (Mt 18, 20).
Wielokrotnie doświadczałem tego bezinteresownego zainteresowania Papieża, który w tłumie czy w czasie liturgii potrafił wzrokiem nawiązać kontakt, i dawał znać, że w nim trwa, że nie jesteś dla niego masą, ale jednostką, osobą. Niekiedy był to znak dany w momencie, kiedy jakiś mówca przesadzał w przemówieniu albo zagalopował się w pochwałach, które Papież tolerował, wybaczał nawet, ale dawał znać, że ma do nich dystans. Z czasem uświadomiłem sobie, że te gesty wyłapywali i inni obecni. Myślę, że z upływem lat Papież coraz bardziej odczuwa dar obecności ludzi i częściej zachęca do odwiedzin, sam je niestrudzenie nadrabia (dowodem kolejne podróże do Polski, Meksyku, Kanady itd.) i korzysta niekiedy z okazji, aby to i nam przypomnieć. Czyni to słowem pisanym i mówionym, także w różny sposób w relacjach osobistych, z humorem, słowem albo tylko akcentem i gestem.
Bp Stanisław Dziwisz ma o wiele więcej do powiedzenia w tej i wielu innych sprawach. Zapewne to kiedyś uczyni ku pouczeniu i pokrzepieniu innych. Ma jednak wielką w tej sprawie zasługę, że nigdy tego Papieża nie chciał przysłonić, nawet nie usiłował tego czynić. On go odkrył bardzo wcześnie, pomagał odkrywać i innych na drodze tych kontaktów podtrzymywał.
Pamiętam, że tuż po wyborze, pewnie w niedzielę inauguracji pontyfikatu, Jan Paweł II na zakończenie Mszy św. poszedł do ludzi. Przerażeni strażnicy z gwardii papieskiej wstrzymywali Papieża i zagradzali ludziom drogę do Celebransa jeszcze w pontyfikaliach. Wszystko bezskutecznie. Ktoś podbiegł do sekretarza osobistego:
- Monsignore, trzeba coś robić!
- Zostawcie - odrzekł mons. Stanislao. - Niech Ojciec Święty idzie do ludzi.
- Ale go zdepczą, zgniotą...
- Nie szkodzi, jak go zgniotą raz, nie pójdzie następnym razem.
Znany jest fakt wyjątkowej pamięci Jana Pawła II. Poznaje ludzi i rzeczywistość otaczającą go całym umysłem i sercem. Całym sobą zanurza się w piękno natury otaczającej go na co dzień, przyjmując życie jako wyjątkowy dar Boga. Dlatego tak naturalnie i tak zdecydowanie broni świętości tego życia od poczęcia aż do śmierci. Widać w Papieżu ścisłe połączenie tego, co Boże in se (w samym sobie) i tego, co Boże w stworzeniu. Papież widzi ścisłe powiązanie losów ludzkich, cierpień oszczędzonych i zadanych, przeżywanych tak często bez winy osobistej człowieka.
Relacjonował mi były więzień obozu koncentracyjnego, że kard. Wojtyła z wielkim przejęciem słuchał wspomnień o pseudomedycznych doświadczeniach, a na zakończenie relacji z przeżyciem stwierdził, że to pewnie dlatego oszczędzono mu większych cierpień w czasie okupacji, bo "wyście cierpieli tam za nas", po czym ucałował bliznę na nodze więźnia, ku wielkiemu zaskoczeniu rozmówcy.
Towarzysz podróży kard. Wojtyły - ku radości obecnych - opowiadał kiedyś, jak Arcybiskup Krakowa wybrał się do Rzymu w czasach, gdy jechało się tam tylko koleją. Był okres zimowy, nagle nastąpiła zmiana pogody, gwałtowna wichura śnieżna uniemożliwiła dalszą podróż samochodem na trasie do Katowic, gdzie wsiadało się do wagonu wiedeńskiego. Zatrzymali się jeszcze na terenie archidiecezji krakowskiej - w Trzebini. Dochodziła północ i towarzyszący księża poszli powiadomić proboszcza o nieoczekiwanych gościach, ale ten zgasił już światła, spuścił psy i odesłał ich do wszystkich... Świętych, nie wierząc, że o takiej porze i arcybiskup może tułać się po świecie. Kardynał z sekretarzem poszli na wikarówkę i doczekawszy powrotu młodych księży z kolędy, także nieco spóźnionej w tym wyjątkowym dniu, przyjęli ofiarowaną im gościnę. Rano już o godz. 6.00 ksiądz proboszcz był z przeprosinami u progu mieszkania księży wikarych.
Wieczornych odwiedzin ks. Wojtyły i grupy jego studentów nie oczekiwał też w pięćdziesiątych latach proboszcz z Mikaszówki. Toteż- okrzyczawszy ich za zdeptanie kartofli - kazał się przespać w stodole. Po wielu latach Jan Paweł II przyjmował grupę łomżyńskich księży z pobliskiego Augustowa:
- A czy jest ksiądz z Mikaszówki? - zapytał Papież.
- Nie ma.
- To przekażcie mu ode mnie przynajmniej różaniec za te wydeptane kartofle.
Kiedyś, już na terenie archidiecezji przemyskiej, w czasie jakiegoś spotkania w Lesku pokazano mi piękny album z odręczną dedykacją Jana Pawła II dla siostry zakonnej, "która Papieża nie chciała dopuścić do ołtarza" ze względu na niezbyt eleganckie tenisówki, w które wędrowiec bieszczadzki akurat był ubrany.
Kardynał miał wielkie poczucie humoru i finezyjny, sytuacyjny dowcip, który bezbłędnie zdobywał mu ludzi. Na szczęście, nie pozbył się tej cechy na papieskim tronie.
CDN.
Pomóż w rozwoju naszego portalu