Urodziłem się w biednej chłopskiej rodzinie, w której na przednówku często brakowało chleba. Dziś dziękuję Panu Bogu za to - wspomina ks. prał. Ludwik Warzybok, który współpracuje z „Niedzielą” od pierwszego numeru po wznowieniu naszego tygodnika w 1981 r., po 28-letniej przymusowej przerwie. Przypadająca 21 listopada br. 60. rocznica święceń kapłańskich Księdza Prałata budzi szacunek, refleksję i wspomnienia.
Droga do kapłaństwa
Reklama
Rodzinne strony ks. Warzyboka to podrzeszowska Lubenia. Mama była przewodniczącą kółka różańcowego. Warunki domowe - skromne, a synów pięciu, toteż kiedy wypadał dzień spotkania, proszono chłopców, aby bawili się na dworze. - Gdy mama zauważyła, że ja, już jako ministrant, myślę o kapłaństwie, często powtarzała: - Modlę się za ciebie, bo wiem, że być kapłanem to wielka łaska Boża.
Po siedmiu klasach podstawówki Ludwik kontynuował naukę w tzw. wydziałówce w Rzeszowie, gdzie nie obowiązywało czesne, na które nie było stać rodziców. Szkolny katecheta ks. Michał Laska znał rektora Niższego Seminarium Ojców Paulinów na Skałce. - Kiedyś zapytał, czy chciałbym się uczyć w paulińskim juwenacie im. o. Augustyna Kordeckiego w Krakowie, a ja bez wahania odpowiedziałem: Tak - wspomina ks. Warzybok. - To przybliżało realizację moich marzeń o kapłaństwie. Nie zastanawiałem się wtedy, jaka jest różnica między kapłanem diecezjalnym a zakonnym - zaimponowało mi, że to „u ojca Kordeckiego”. Ks. Laska nie powiedział mi też, że przez dwa lata płacił za mnie czesne, z którego, ze względu na bardzo dobre stopnie, byłem później zwolniony.
Po juwenacie i „małej maturze” ks. Warzybok odbył nowicjat w leśniowskim klasztorze w pobliżu Częstochowy. - Tam przeżyłem 1 września 1939 r. Strzelano do nas z samolotu, uciekliśmy do klasztornego ogrodu, rzuciliśmy się na ziemię między grządki, na szczęście nikt nie został trafiony.
Sześcioletnie studia filozoficzno-teologiczne przypadły na lata okupacji. Czasy był trudne, seminaria duchowne zlikwidowane. Ze względu na bezpieczeństwo seminarium paulińskie - oczywiście tajne - przeniesiono z Krakowa na Jasną Górę. Plan Boży przewidywał jednak, że ks. Ludwik zostanie księdzem diecezjalnym, a nie zakonnym. - Wtedy obowiązywały jeszcze cztery święcenia niższe i trzy wyższe - wspomina. - Te niższe otrzymałem na Jasnej Górze, wyższych udzielił mi - w ciągu trzech tygodni - bp Teodor Kubina w Wyższym Seminarium Duchownym Diecezji Częstochowskiej, które wtedy mieściło się w Krakowie. Był to listopad i przez pewien czas dokuczał mi kompleks... „listopadowego księdza”. Pozbyłem się go dopiero, gdy usłyszałem, że Jan Paweł II też był wyświęcony w listopadzie.
Potrzeby w parafiach były ogromne, tysiące księży zginęło w czasie wojny, wielu z tych, którzy przeżyli, władze komunistyczne uwięziły. - Bp Teodor Kubina wyświęcał nas dwóch - wspomina ks. Ludwik. - Pamiętam, z jaką troską patrzył na mnie i mojego kolegę ks. Franka Konopkę i zastanawiał się: „Gdzie ja was poślę, gdzie ja was poślę...”. Trafiłem do rejonu wieluńskiego, do Osjakowa. Tam było bardzo ciężko. Czterech czy pięciu księży z okolicznych parafii zostało aresztowanych. Ludzie przyjeżdżali po mnie wozami, a zimą saniami, aby odprawić u nich Mszę św. Teren był obstawiony przez UB. Kiedyś jechałem do Radoszewic odprawić Pasterkę, a UB-owcy jechali za mną, bo ktoś doniósł, że będę sprawował Mszę św. w lesie dla AK-owców. Kiedy chodziłem po kolędzie, oni szli moim śladem i wypytywali, o czym mówiłem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Od Wieruszowa po Sosnowiec
Reklama
Minęły dwa lata, ks. Ludwik został skierowany do parafii św. Jakuba w Częstochowie. Z roku na rok coraz trudniej było katechizować. Młodzieży - dużo, ale księży za mało, a polityka władz coraz twardsza. - W latach 50. byłem katechetą w trzech szkołach podstawowych w Częstochowie, potem doszły jeszcze dwa licea - wspomina ks. Warzybok. Stopniowo jednak księży coraz bardziej rugowano, aż przyszedł rok, kiedy religia całkowicie zniknęła ze szkół.
Potem była parafia św. Tomasza Apostoła w Sosnowcu-Pogoni, dokąd bp Zdzisław Goliński przeniósł ks. Warzyboka w 1959 r., powierzając mu katechizowanie młodzieży i funkcję wizytatora rejonowego w Zagłębiu. - W tym kościele odprawiłem pierwszą Mszę św. w rycie posoborowym, twarzą do wiernych i po polsku. Gdy przyszła chwila, kiedy podnosiłem patenę z Hostią, zobaczyłem idących od wejścia ministrantów dźwigających kosz z darami, bo to był Tydzień Miłosierdzia. To wyjątkowo głębokie odczucie eucharystycznej łączności i piękna odnowionej Mszy św. zapadło mi w serce na zawsze.
W 1964 r. ks. Warzybok wrócił do Częstochowy - został mianowany wizytatorem nauczania religii i dyrektorem Wydziału Katechetycznego Kurii Diecezjalnej. - Zjeździłem całą diecezję, od Wieruszowa po Sosnowiec - wspomina. - Warunki katechizowania były bardzo trudne. Lekcje odbywały się przeważnie w wynajętych salkach, często pozbawionych ogrzewania i bieżącej wody. Zdarzało się też, że ze strachu przed szykanami władz ludzie nie chcieli wynajmować żadnych pomieszczeń. - Przyjechałem kiedyś na wizytację do wsi w rejonie Gidel. Zapytałem, gdzie ksiądz. - A uczy dzieci, tam, pod krzyżem. Poszedłem we wskazane miejsce. Dzieciaki siedziały pod przydrożnym krzyżem po dwóch stronach rowu. Serce podeszło mi do gardła na ten widok, ale powiedziałem im to, co czułem: - Kochani, ta wasza katecheza, w tak trudnych warunkach, jest najmilsza Panu Jezusowi, bo on także w różnych miejscach nauczał.
Specjalny rozdział to wspomnienia o wychowankach: z sosnowieckich i częstochowskich szkół, z Domu Dziecka prowadzonego przez Siostry Oblatki w Częstochowie, z Zakładu Wychowawczego Sióstr Józefitek w Częstochowie i z klas licealnych, w których katechizował, także w tych latach, gdy był wizytatorem, dyrektorem Wydziału Katechetycznego i członkiem Komisji Episkopatu ds. Nauczania Religii. Mimo licznych obowiązków i wyjazdów, co tydzień miał lekcje z grupami uczniów, bo - jak podkreśla - nie chciał być jedynie teoretykiem, zależało mu na bezpośrednim kontakcie z młodzieżą. O tym, że rozumiał młodzież jak mało kto, świadczy to, że dawni wychowankowie odwiedzają go do dziś, przychodząc ze swoimi dziećmi, a że czas biegnie szybko - także z wnukami.
Wizytator, dyrektor, redaktor...
Można zażartować, że ks. Warzybok jest długodystansowcem, bo jeżeli przyjmuje jakieś obowiązki - to na bardzo długo. Przez 28 lat był kierownikiem Wydziału Katechetycznego i wizytatorem, od kilkunastu lat pełni posługę drugiego kapelana Klubu Inteligencji Katolickiej (od powstania Klubu w 1980 r. kapelanem jest ks. inf. Ireneusz Skubiś). Jest wierny redakcjom, z którymi współpracuje: „Bibliotece Kaznodziejskiej” - ponad 50 lat współpracy i „Niedzieli” - ponad 27 lat. Chociaż pisze na wysłużonej maszynie do pisania, punktualności i systematyczności w dostarczaniu tekstów, a przede wszystkim mistrzostwa słowa, mógłby mu pozazdrościć niejeden redaktor wyposażony w laptopa najnowszej generacji.
Przez ponad 30 lat kierował wyjątkową placówką - Domem Księży Emerytów w Częstochowie. - Początki były trudne - mówi ks. Ludwik. - Nim znalazłem Siostry Kanoniczki Ducha Świętego, które zgodziły się przyjąć opiekę nad naszymi seniorami, pisałem prośby do kilkunastu zgromadzeń. Wszystkie odmawiały, bo to szczególna służba, a stan obiektu był „pożal się, Boże”.
Ks. Warzybok przeprowadził remont i rozbudowę. Kamień węgielny pod budowę Domu poświęcił Jan Paweł II podczas pierwszej pielgrzymki do Polski, w 1979 r. - Na ołtarzu przed kościołem św. Zygmunta w Częstochowie wyłożono kamienie węgielne dla planowanych 12 kościołów - wspomina. - „Nasz” przyniosłem w ostatniej chwili i bałem się, że Ojciec Święty go nie zauważy. Dlatego, kiedy przechodził obok, nieśmiało ująłem go za rękę: Ojcze Święty, jeszcze dla księży emerytów! - A poświęcę księdzu, poświęcę - odpowiedział Jan Paweł II i bardzo obficie skropił nasz kamień wodą święconą. Może to specjalne błogosławieństwo sprawiło, że fundusze i materiały na budowę, które w tamtych czasach „zdobywało się”, jakoś się znajdowały. Dom przyjął imię Jana Pawła II, urządzono w nim 34 wygodne mieszkania dla księży seniorów. Wspomnienie o „specjalnym” błogosławieństwie Ojca Świętego trafiło do książki o tej placówce. Ks. Warzybok właśnie zakończył pracę nad książką.
„In persona Christi”
Tajemnicą pozostaje, jak Ksiądz Prałat godzi obowiązki, których mu nadal nie brakuje. Jest w tym zapewne wiele Bożej łaski, pozwalającej mu przez dziesiątki lat głosić katechezy, homilie i felietony w Radiu Jasna Góra, chociaż jeden z lekarzy już dawno stwierdził: „Struny głosowe to ksiądz ma mizerne”. Jest w tym także wielka miłość do ludzi, którą czuje się już, gdy Ksiądz zwraca się do słuchaczy słowem „Kochani”.
Najważniejsze jednak jest to głębokie przeżywanie daru kapłaństwa i dziękczynienie za ten dar. - Za każdym razem, gdy staję przy ołtarzu, budzi się we mnie zdumienie nad łaską, że kapłan, który jest tylko człowiekiem, jest tak bardzo „In persona Christi”, że może powiedzieć: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje” - mówi ks. Warzybok. - Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jestem tylko zastępcą Chrystusa, ale to zarazem dowód i znak, że przez sakrament kapłaństwa Chrystus jest obecny w każdym kapłanie.
W jednym ze swoich felietonów w „Niedzieli” ks. Ludwik Warzybok napisał słowa, które brzmią jak motto jego 60-letniej kapłańskiej służby: „Jeżeli chcemy dogmatu prawdziwie teologicznego, to wystarczy ten pierwszy i zasadniczy: B ó g J e s t! Te dwa słowa, brane na serio, potrafią zmienić gruntownie całe ludzkie życie i nadać mu pełny sens. To jest ziarno, które - kiedy wpadnie w żyzną glebę - wyda plon stokrotny”.