Jesienią 1989 r. runęła żelazna kurtyna, a w Polsce rozpoczął się burzliwy proces transformacji ustrojowej. W tym czasie miała miejsce jedna z najbardziej tajemniczych zbrodni w powojennej Polsce. Jej ofiarą padł duchowny, który przez lata znajdował się na celowniku SB.
O prawdę i pamięć
Reklama
Kapłanem, którego życiorys to imponujący dorobek czynnego i ofiarnego zaangażowania w działalność niepodległościową i opozycyjną, a którego tragiczna śmierć wciąż intryguje historyków, był ks. prał. Stefan Niedzielak. Urodzony w 1914 r. w Płocku, w czasie wojny służył w Narodowej Organizacji Wojskowej, a następnie w łódzkim Okręgu Armii Krajowej pod ps. Zielony. Był nie tylko kapelanem, ale i kurierem. Latem 1944 r. abp Adam Sapieha otrzymał od niego tzw. depozyt katyński – wyniki ekshumacji przeprowadzonej przez Niemców w Katyniu, gdzie natrafiono na zbiorowe groby polskich oficerów. Ukazanie prawdy o zbrodni katyńskiej będzie później jego życiową misją. Jako duszpasterz wspierał powstańców warszawskich, a następnie znalazł się w szeregach Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, za co trafił do aresztu na kilka miesięcy. W 1946 r. wrócił do Warszawy, gdzie pomagał w odbudowie stołecznych kościołów. W 1956 r. został dyrektorem cmentarza na Powązkach przy parafii św. Karola Boromeusza. Służył również w parafii Matki Bożej Loretańskiej na Pradze, skąd w 1977 r. powrócił na powązkowską parafię. Od początku rozwijania się demokratycznej opozycji ks. Niedzielak wydatnie wspierał jej działania. W ramach KOR i ROPCiO dbał o liczne inicjatywy, które miały na celu przekazywanie prawdy o Polakach zamordowanych w ZSRR przez sowiecki system. Dzięki ks. Niedzielakowi w 1981 r. na Powązkach stanął tzw. Krzyż Katyński, który wkrótce, pod osłoną nocy, zdemontowali funkcjonariusze SB. W 1984 r. za jego sprawą powstało Sanktuarium Poległych i Pomordowanych na Wschodzie – kościół poświęcony pamięci ofiar zbrodni katyńskiej oraz działającym na Kresach Wschodnich żołnierzom AK. Bardzo wydatnie włączył się w dzieło powstałych w 1988 r. Rodzin Katyńskich.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zdechniesz jak Popiełuszko
Od jesieni 1988 r. proboszcz parafii na Powązkach otrzymywał anonimowe listy i kartki pocztowe pełne pogróżek i wulgarnych inwektyw. Do codzienności należały głuche telefony bądź zapowiedzi śmierci. Brat księdza miał wspominać, jak widział ks. Niedzielaka uciekającego przed niezidentyfikowanym mężczyzną w sportowej kurtce. Jesienią 1988 r. ksiądz został napadnięty na terenie cmentarza. Jakiś mężczyzna uderzył go pięścią w głowę, po czym zbiegł. Podobnych incydentów miało być kilka, jednak kapłan znosił je ze stoickim spokojem. Kilka dni przed śmiercią usłyszał przez telefon słowa: „Jak nie przestaniesz, zdechniesz jak Popiełuszko!”.
Rankiem 21 stycznia 1989 r. w parafii na warszawskich Powązkach 75-letni proboszcz nie pojawił się na nabożeństwie. Ponieważ taka sytuacja wcześniej nie miała miejsca, zaniepokojony kościelny – Henryk Różycki oraz ks. Stanisław Słomkowski udali się na plebanię. Drzwi, na których widoczne były ślady włamania, były otwarte. W pokoju paliło się światło, a telewizor był włączony. Mieszkanie było splądrowane, co przywodziło na myśl gorączkowe przeszukanie. Ubrane w sutannę i skulone ciało ks. Niedzielaka leżało pod oknem przy kaloryferze. Na zasłonach widniała krew.
Kontrowersje wokół zbrodni
Reklama
Na miejsce natychmiast wezwano Milicję Obywatelską. Przebieg śledztwa od początku pozostawiał wiele do życzenia. Lekarz medycyny sądowej nie podał przyczyny zgonu, choć udział osób trzecich wydawał się ewidentny. Wśród rozrzuconych w bezładzie przedmiotów znaleziono lateksową rękawiczkę – ślad pozostawiony przez sprawców. Choć zbrodnia na pierwszy rzut oka wskazywała na motyw rabunkowy, stwierdzono że z mieszkania księdza nic nie zginęło poza zestawem sztućców o niewielkiej wartości. Przeszkolony pies doprowadził funkcjonariuszy do przystanku autobusowego na ul. Powązkowskiej, ale nie kontynuowano tego tropu. Dopiero wynik sekcji zwłok ukazał tragiczny przebieg ostatnich chwil życia ks. Niedzielaka. Ofiara miała złamane kręgi szyjne, co mogło być spowodowane albo bardzo silnym ciosem, albo odciągnięciem głowy do tyłu (co wymagałoby atletycznej siły), oraz liczne obrażenia twarzy i głowy. Kilka godzin po odkryciu zdarzenia w Dzienniku Telewizyjnym podano informację, że wyklucza się udział osób trzecich. W dokumentach z sekcji zwłok jako prawdopodobną przyczynę obrażeń wymieniono upadek z fotela (sic!). Podana do publicznej wiadomości narracja o nieszczęśliwym wypadku była jednak trudna do utrzymania i wkrótce w prasie pojawiły się informacje o zabójstwie na tle rabunkowym. Mimo zmiany statusu sprawy, śledczych cechowały ewidentna opieszałość i kunktatorstwo. Powołano specjalną grupę operacyjną, jednak, co wydaje się szczególnie kuriozalne, w jej skład powołano członków Departamentu IV MSW, zajmującego się głównie... zwalczaniem Kościoła katolickiego. Na temat ks. Niedzielaka mnożono kłamstwa, żeby w miarę możliwości rozmyć tło sprawy. W trakcie śledztwa kompletnie zignorowano kwestię pogróżek, fizycznych napadów na duchownego czy też splądrowania mieszkania. Pominięto również zeznanie pewnej kobiety, która widziała dziwnie zachowującego się mężczyznę przy furtce plebanii. Po latach światło dzienne ujrzała także relacja kierowcy autobusu, który wieczorem 20 stycznia 1989 r. wiózł dwóch mężczyzn i kobietę, którzy wysiedli na przystanku przy cmentarzu na Powązkach i udali się w stronę plebanii. Choć w 1990 r. sprawie nadano status dochodzenia w sprawie zabójstwa, to 2 października tego samego roku śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawców. W 1991 r. ówczesny minister sprawiedliwości starał się o jego wznowienie, nie było to już jednak możliwe. Kiedy w 2006 r. prokuratorzy IPN chcieli mieć wgląd do akt śledztwa, okazało się, że zniknęły akta osobowe ks. Niedzielaka oraz materiały dowodowe – lateksowa rękawiczka ze śladami krwi i włosy znalezione w zaciśniętej dłoni kapłana.
Inne ofiary
Mniej więcej tydzień po tajemniczej śmierci ks. Niedzielaka podobna tragedia spotkała innego kapłana związanego z opozycją – ks. Stanisława Suchowolca. Wkrótce w niewyjaśnionych okolicznościach zginął też ks. Sylwester Zych. Kapłan miał zatarg ze służbami PRL-u jeszcze w latach 70. XX wieku i od tej pory był pod baczną obserwacją SB. Te trzy zbrodnie pozostają niewyjaśnioną plamą w sztambuchu historii.
Motywy sprawców? Wcale nieoczywiste
Wiadomo, że w ramach Departamentu IV MSW istniała głęboko zakonspirowana struktura – tzw. Samodzielna Grupa „D”. Była to specjalnie wyszkolona komórka do działań stricte przestępczych, których celem miało być duchowieństwo katolickie. To jej funkcjonariusze mieli odpowiadać za porwanie i zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki w 1984 r. Jaki sens miały nękanie i morderstwa przeciwników politycznych w okresie, kiedy zmiany na szczytach władzy były już niemal pewne? Choć ci trzej kapłani postrzegani byli przez służby PRL-u za radykalnych przeciwników systemu, to trudno mówić tutaj o wyeliminowaniu jakiegoś realnego zagrożenia. Księża ci w oczywisty sposób nie stanowili czynnika, który miał istotny wpływ na polityczne zmiany. W tamtym okresie funkcjonariusze rozmaitych służb i członkowie nomenklatury partyjnej mieli przed sobą poważniejsze zmartwienia i wyzwania niż pogadanki o Katyniu, Msze św. za Ojczyznę czy upamiętnianie męczeństwa kapelana Solidarności. Przedsięwzięcie zaś tak drastycznych kroków, jak mord, mogło wręcz być kardynalnym błędem politycznym, który jedynie scementowałby wrogość społeczeństwa, a co gorsza z samych ofiar mógł uczynić męczeński symbol na miarę ks. Popiełuszki. Idąc tym tropem możliwości, są trzy motywy. Pierwszy z nich to zastraszenie Polaków i pokaz siły. Demonstracja tego, do czego jeszcze zdolny jest aparat bezpieczeństwa. Drugi – to samodzielne, przestępcze akty mające charakter prymitywnej zemsty, będące wynikiem frustracji i desperacji zdemoralizowanych funkcjonariuszy niższego szczebla, którzy w ten sposób chcieli wyładować złość za niepomyślny dla nich bieg rzeczy. Trzecia hipoteza to likwidacja niewygodnych świadków bądź depozytariuszy jakiejś bliżej nieokreślonej, acz newralgicznej wiedzy. Wiedzy na tyle niebezpiecznej, że nie zawahano się sięgnąć po najbardziej drastyczne metody. Bardzo możliwe, że prawdy, kto i dlaczego stał za zabójstwami księży w 1989 r., nie dowiemy się już nigdy.