Pani Michalina: – Muszę powiedzieć, że są postępy. Wczoraj to mnie tak zaskoczyła, wyniosłam śmieci na dół, okno było otwarte, i usłyszałam z góry: „Mamo!”. Patrzę, a ona stoi w oknie! Złapała się parapetu i tak stoi. Pobiegłam, bo bałam się, że może zapomniała zahamować wózek. Jakby go nie zahamowała i chciała usiąść, to wózek mógłby odjechać do tyłu. Dwa razy mnie tak wczoraj zaskoczyła. Wózkiem sama podjechała pod kanapę, sama usiadła na kanapie i się położyła. A wózek odepchnęła nogą. Z korytarza widziałam, że wózek stał na środku pokoju. I powiedziałam: „O Jezu, co ta Marzena, chyba coś się stało...”. Weszłam, a ona się śmiała i leżała sobie na kanapie. Jeszcze tydzień temu tego nie było.
Marzena
Reklama
Pani Michalina: – Od czego tu zacząć? Byliśmy normalną rodziną, jak każda inna, żyliśmy sobie zgodnie. Ona pracowała na poczcie ponad 20 lat. Po 2 latach małżeństwa rozeszła się z mężem. Odeszła od pijaka, bo wywoził ją do lasu i bił. Może teraz to są skutki tamtej sytuacji. Z synem przyszła do nas, chłopczyk miał 2 lata, nie znał ojca, do 15. roku życia nie wiedział, kto jest jego ojcem. Teraz już wie. Marzena pracowała, my mieszkaliśmy na dole, dobudowała sobie swoją część i wszystko było dobrze. 21 lipca 2010 r. rano wstała do pracy, upadła i karetka zabrała ją do szpitala. Jak ją wzięli do szpitala, to od godziny wpół do szóstej do dziesiątej nie było żadnego ratunku. Stała na korytarzu i nikt się nią nie zajął. Pani ordynator zaproponowała mi, żeby wziąć rehabilitanta, bo to jest podpajęczynkowy udar i to wszystko się cofnie. Rano znowu pojechaliśmy do szpitala, a ona już była zaintubowana, bo w nocy dostała krwotocznego udaru. Lekarz nam powiedział: „Państwo też musicie żyć. Praktycznie to Marzena już nie żyje”. Na moją prośbę zięć z młodszą córką i synem Marzeny pojechali do Łodzi i tam znaleźli lekarza, który podjął się, że ją zoperuje. No, ale powiedział też, że ona nie przetrwa podróży. Młodsza córka do mnie zadzwoniła i przekazała informację: „Ten lekarz powiedział to samo, co poprzedni. Że my też musimy żyć, że nie ma co ratować. Ty musisz podjąć decyzję”. Moje słowa jako matki były takie: „Ratować! Będę miała czyste sumienie, że zrobiłam to, co mi sumienie podpowiadało”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Białe skarpetki
Codziennie do niej jeździliśmy, jak leżała w szpitalu. Syn Marzeny musiał przerwać studia – studiował na politechnice – bo ja już nie dawałam rady. I na pewnej wizycie patrzę, a tu wszyscy pacjenci są w białych skarpetkach. Powiedziałam do jej syna: „Idź, Kamil, kup mamie te skarpetki”. Założyłam jej te skarpetki i zasnęła. Przyszliśmy, jak się obudziła, i wtedy już nie miała skarpetek na nogach. Powiedziałam do lekarza: „No przecież żaden chory jej ich nie zdjął, bo tu są sami leżący”. A lekarz odpowiedział: „Niech pani mi nie opowiada głupot”. Powtórzyłam: „No, sama zdjęła te skarpetki!”. A lekarz zwrócił się do niej: „Marzena, jak mnie słyszysz, mrugnij okiem”. I ona mrugnęła. Kazał jej pokazać język i też się starała to zrobić, tylko jej nie wyszło. Lekarz stwierdził: „Miała pani rację. Dała sobie radę z tymi skarpetkami”.
Pupilek taty
Do 2005 r. było nam bardzo dobrze. Wszystko mieliśmy, co chcieliśmy. Pracowaliśmy ciężko, ale widać było tego efekty. W 2005 r. w czasie badań okazało się, że mąż ma szpiczaka. Wtedy życie nam się zawaliło. Z początku przechodził chorobę łagodnie, brał chemię. I tak chorował przez 8 lat. Dopóki żył, pomagał Marzenie w ćwiczeniach, wiedział, co ma robić.
Reklama
Zmarł 3 lata temu. Mieszkał tutaj z nami, na górze. Marzena bardzo przeżyła śmierć ojca, wzięliśmy ją na pogrzeb, bo to ona była przecież pupilkiem taty. To była ukochana córcia taty, podobna do niego. Cały czas mieli jakieś swoje tajemnice, gdzieś po kątach sobie rozmawiali, radzili sobie.
Mąż też bardzo przeżył wypadek Marzeny, tylko ja inaczej, bo musiałam to wszystko ogarnąć. Kiedy płakałam, to płakałam, kiedy się modliłam, to się modliłam, a jak przyszedł czas, to jechałam, bo przecież kto miał jechać?
Ośrodek
Ja się bronię przed ośrodkami opieki, nam też proponowali, aby Marzenkę oddać. Powiedziałam wtedy: „Chyba że ja się przewrócę, niech robią, co chcą. Dopóki moje nogi będą chodzić, ja jej nie oddam. Już się napatrzyłam, jak tacy ludzie mają w ośrodkach.
Kawka
Marzena codziennie musi wypić kawkę. Patrzę, już ma zegarek w ręku, godz. 11 i mówi: „Mamo!”. Ja tam oszukuję jej tę kawę, ona wie o tym. W ubiegłym roku byłam z nią na wizycie w Stanisławowie. Wzięłam jej kawę, słodycze. Zaglądam do jej kubka i mówię: „To jest kawa?!”. A ta pani stamtąd powiedziała: „Ona każe sobie z 3 łyżeczek zrobić”. A ja odpowiedziałam: „Broń was, Panie Boże! Z jednej łyżeczki”. Trochę muszę oszukiwać tego mojego kawosza. Ale nie odpuści sobie nawet jednego dnia bez kawy.
Reklama
Jak jesteśmy same, to nawet sobie porozmawiamy. Jak ona chce mi coś powiedzieć, to trochę mi pokaże. Jak coś ciekawego zauważy w oknie, a ja bym była gdzieś dalej, to krzyczy: „Mamo, mamo!”. Wyjrzę wtedy, widzę, że się czymś zaciekawiła. My się rozumiemy przynajmniej. Na dole mieszkają jej dwie siostrzenice i jak ona widzi z tarasu te dziewczynki, jak biegają po podwórku, to płacze na tym tarasie, bo chciałaby tam z nimi być.
* * *
W serwisie www.pomagam.caritas.pl prowadzimy zbiórkę na zakup platformy podnośnikowej dla Pani Marzeny, która pozwoli jej wyjść na zewnątrz; będziemy ogromnie wdzięczni za każde wsparcie tej zbiórki: pomagam.caritas.pl/pomozmy-marzenie-wyjsc-na-zewnatrz/. Wpłat można też dokonywać na konto: RACHUNEK MILLENNIUM FIRMA 47 1160 2202 0000 0003 2305 9331, z dopiskiem: „Kobierecka_260617”.
Reportaż przygotowany przez Program I Polskiego Radia we współpracy z Caritas wyemitowany został w radiowej Jedynce w audycji „Reportaż w Jedynce” 28 lipca br. Audycja „Reportaż w Jedynce” – w każdy ostatni piątek miesiąca po godz. 21.30.