Układ – to słowo najlepiej opisuje mechanizm działania wielu miasteczek i miast, które stały się niemalże prywatną własnością lokalnych sitw. Bez przezwyciężenia tych sitw nie będzie w ogóle mowy o realnych zmianach, które trwale odcisną się na kształcie naszej państwowości. Utrapieniem Polski lokalnej są kliki, które całkowicie zawłaszczyły miejscowy potencjał. Zwykle dzieje się to podobnie: oto wśród miejscowych biznesmenów jeden zaczyna się wyróżniać, idzie mu znacznie lepiej niż pozostałym i zarabia nieporównywalnie większe pieniądze. Niekoniecznie jest to jednak jego zasługa, najczęściej jest wspomagany przez ludzi służb specjalnych.
Reklama
W miasteczku X, które chcę przedstawić jako nieomal laboratoryjny przykład tej patologii, zaczęło się od tego, że jeden z biznesmenów zorganizował przedsiębiorstwo budowlane, zdobywał dobre kontrakty, z czasem zaczął zakładać następne firmy, a kilka – dzięki swoim znajomościom – wprowadził nawet na giełdę. Wokół biznesmena pojawili się znani w okolicy notable, a on zatrudnił ich na eksponowanych stanowiskach w swojej firmie. Nie muszą zbyt wiele robić, ot, niech stwarzają po prostu wrażenie, że te firmy liczą się bardziej niż wszystkie inne. Potem w lokalnym środowisku rozchodzi się informacja, że właściciel holdingu posiada całkiem poważne konto w IPN, a tak naprawdę to od wielu lat był powiązany z wojskowymi służbami specjalnymi. Biznesmen hojnie łoży na działalność charytatywną, aż w końcu otrzymuje statuetkę „Anioła Dobroci”, wręczoną mu publicznie. Biznesmen znajduje wreszcie swojego kandydata na prezydenta. Finansuje mu kampanię i promuje go w lokalnej gazecie, która wydawana jest przez jedną z jego firm. Kandydat biznesmena wygrywa wybory i zatrudnia w urzędzie tylko „krewnych i znajomych królika”, wskazanych mu przez – obrastającego w piórka – biznesmena.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Od miasteczka aż do siedziby powiatu wszyscy prokuratorzy i sędziowie biorą udział w sutych imprezach, które wyprawia nasz biznesmen. Nawet gdy uroczystość dwudziestolecia firmy przypada w dzień Wigilii, to goście zorganizowanego przez biznesmena balu mogą do woli raczyć się w tym czasie napojami obfitującymi w dobrze stężony alkohol.
Prezydent miasta trwa na swojej pozycji wyłącznie dzięki wsparciu biznesmena, ten nie wymaga od niego zbyt wiele. Ot, gdy okazuje się, że miasto musi wybudować nowe przedszkole, przetarg na tę usługę wygrywa firma należąca do naszego biznesmena. Całkiem przypadkowo zresztą tak się dzieje. Nikt im nie pomaga, nikt o niczym nie wie. Rychło okazuje się, że w naszym miasteczku koszt budowy przedszkola jest dwukrotnie wyższy niż w Warszawie, kto by tam jednak zawracał sobie głowę takimi drobnostkami, nasza firma dostaje kolejne zlecenie – tym razem na wybudowanie nowej szkoły. I tym razem koszt tej budowy jest zdecydowanie wyższy niż w dużych miastach.
W spółkach naszego biznesmena zatrudnieni są członkowie rodzin kilku okolicznych prokuratorów i sędziów, pracę znajduje tam także żona szefa policji w miasteczku. Lokalna gazeta pilnie tępi każdego, kto śmiałby się krytycznie wypowiedzieć o biznesmenie.
Reklama
Zmieniają się jednak czasy i do naszego miasteczka wkracza Prawo i Sprawiedliwość. Rychło miejscowi liderzy nowego ruchu są precyzyjnie owinięci sieciami rozmaitych zależności, snutymi wprost z portfela naszego biznesmena. Z lokalnego oddziału partii usunięci zostają wszyscy ci członkowie, którym nie podoba się działalność biznesmena. Dotychczas w miasteczku „rządził” młody burmistrz, którego nasz biznesmen odnalazł w lokalnym zakładzie rzeźniczym i jako tako przysposobił do pełnienia publicznej funkcji. Dla pewności burmistrz otrzymał od biznesmena wiano w postaci doświadczonego zastępcy, wieloletniego działacza PZPR na szczeblu miasteczka. Praktycznie młody prezydent nie musi się zbyt często pojawiać w pracy. Wszystkie dylematy rozwiązuje za niego zastępca, były działacz komunistyczny.
Przychodzi jednak nowa rzeczywistość i należy odpowiednio przygotować się do nadchodzących wyborów. W miasteczku nawet kioskarz Ruchu nie może pisnąć bez zgody i wiedzy naszego biznesmena, stąd też rychło na zebraniach PiS pojawiają się ludzie siedzący u biznesmena w kieszeni. Oni doskonale pojmują lokalną grę. Zatem do wyborów jako kandydat PiS i lokalny konkurent prezydenta rzeźnika wystawiony zostanie człowiek, któremu – za sowitą zapłatą – przyjdzie pełnić rolę „zająca”, ma przegrać, stwarzając pozory, że realnie stara się o fotel, który nasz biznesmen przeznaczył dla kogoś innego.
– PiS, PO i inne partie mogą sobie istnieć w Warszawie, u nas każdą taką organizację prędzej czy później opanują ludzie naszego biznesmena. On dba o to, aby w miasteczku nie wyrósł nikt niezależny i krytyczny wobec panującego w nim od lat układu – opowiada mi jeden z radnych działających w tym miasteczku.
– I wy tak bez szemrania się na to godzicie? – pytam nieco zdruzgotany opowieściami o sposobach działalności lokalnej szajki.
– Proszę pomieszkać w naszym miasteczku, sam Pan wtedy zrozumie, na czym to polega – uśmiecha się mój rozmówca.
– Tu, u nas, dużo trudniej jest być niezależnym i badać afery niż tam, u was, w stolicy – dodaje z miną, jakby wyjaśniał dziecku rzeczy najprostsze.
Reklama
Miasteczko istnieje w rzeczywistości, leży w połowie drogi między Warszawą a Łodzią. Ludzie mówią tu ściszonym głosem, bowiem największym pracodawcą w okolicy jest właśnie nasz biznesmen, a każdy ma kogoś w rodzinie, kto zależy od wahań humoru biznesmena.
Czy taki lokalny układ, bezczelna sitwa, da się skutecznie rozbić, czy można w takim miasteczku zaprowadzić jaką taką normalność? Teoretycznie jest to możliwe, praktycznie dokonać tego może albo człek nieświadomy siły oddziaływania tego układu, albo też ktoś zupełnie z zewnątrz, kto nie da się obłaskawić i wkręcić przez lokalne bagienko.
Oczywiście, sumy, które nikną w kieszeniach kliki, nie przyprawiają o zawrót głowy. Jednak na niespełna pięćdziesięciotysięczne miasteczko są na tyle znaczące, że musi się z nimi liczyć każdy przedstawiciel lokalnej władzy, każdy – myślący o karierze – działacz społeczny.
Pozornie miasteczko jest ospałe i pozbawione werwy, kiedy jednak słucham opowieści o zabawach biznesmena i jego świty, to natychmiast mam się na baczności. To nie są gry lokalnych bonzów, to po prostu sposób na wypoczywanie preferowany przez „lokalną elitę”, którą wyhodował i obudził do życia nasz – wierzący w swoje moce – biznesmen. Lokalny układ, sitwa, porozumienie łapówkarskie nie powstaną, oczywiście, bez przedstawicieli miejscowej elity. Jednak pozyskanie jej przychylności to relatywnie bardzo niewielkie koszty. Straty spowodowane działaniem takiej sitwy są trudne do oszacowania, największą z nich jest jednak masowa ucieczka młodzieży z miasteczka. Oni doskonale widzą założony w nim „szklany sufit”, znają doświadczenia rodziców związane z nieudanymi próbami przebicia tej szklanej powały. Uciekają, bo chcą żyć inaczej, bez wszechobecnego uścisku „sitwy”.
Czy gdyby udało się sitwę rozbić, wypełniłaby się luka pokoleniowa między dziećmi szkolnymi a staruszkami, którzy spacerują ulicami miasteczka? Warto spróbować, może wtedy wielu młodych – zamiast szlifować londyńskie bruki, byle dalej od biznesmena i jego akolitów – pozostanie na miejscu i senna, lekko depresyjna atmosfera naszego miasteczka ulegnie poprawie. Pamiętajcie jednak – sitwa powstaje tam, gdzie w układ wchodzi biznes, policja, urzędnicy i przedstawiciele lokalnych władz. I szczególna prośba o wytężoną uwagę dla księży – nie przyjmujcie za dobrą monetę wszystkiego, co lśni w wyciągniętych w waszą stronę dłoniach biznesmena.