Przenieśmy się na chwilę do wieków średnich. Paraliturgiczne nabożeństwa o Wniebowstąpieniu zawierały wymowny moment. Przy chóralnym śpiewie łacińskich pieśni podnoszono na linie figurę Chrystusa Zmartwychwstałego aż pod sklepienie kościoła. Ba, nie zatrzymywano się – figurę wciągano na poddasze. Uczestnicy naocznie mogli się przekonać, że Pan wstąpił na niebiosa. A niebiosa były częstym motywem malarskim na sklepieniach świątyń, więc wszystko się zgadzało.
Ewangelista Mateusz zanotował: „Jedenastu zaś uczniów udało się do Galilei, na górę, tam gdzie Jezus im polecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili” (Mt 28, 16-17). Marek i Łukasz natomiast są pewni, że Jezus wstąpił do nieba z Góry Oliwnej w Jerozolimie. Taka jest też wielowiekowa tradycja Kościoła. To tam przecież, na szczycie wzgórza oddalonego od murów miasta o odległość drogi szabatowej (czyli ok. 1800 m), już w IV wieku wybudowano kościół upamiętniający wstąpienie Chrystusa ponad obłoki. To tam krzyżowcy, którzy przybyli do Jerozolimy z krucjatą, rozbudowali niewielką świątynię. Tam wreszcie Saladyn odbił chrześcijanom święte miejsce, a kościół zamienił w meczet, stąd dziś na szczycie Góry Oliwnej stoi meczet Wniebowstąpienia.
Kto więc ma rację? Mateusz, który ukazuje Jezusa w Galilei, czy może Marek i Łukasz, którzy mówią o Górze Oliwnej? A może nie ma tu sprzeczności? Bo przecież Mateusz nie wspomina o wstąpieniu Jezusa do nieba, a jedynie przytacza Jego ostatnie polecenia. Rozwiązanie tych zagadek pozostawmy biblistom. Sami natomiast usilnie wpatrujmy się w niebo, dokąd wyniesiona została ludzka natura Jezusa. Bo to przecież oznacza, że i ja mam tam swoje – na razie jeszcze puste – miejsce.
Pomóż w rozwoju naszego portalu