Gdy przed krzyżem obrażałem Twe oblicze/Bo z bezsilności ręce załamałem/Ty miałeś plan na moje marne życie/Choć jeszcze wcale o tym nie wiedziałem… – napisał w jednym z wierszy.
Szło stopniowo
Uzależnienie nie dzieje się od razu, ale niestety przychodzi łatwo, podstępnie. Trzeba uważać! W wieku szkolnym – jak przyznaje – już lubił się wprowadzić w stan upojenia. W rodzinie znalazłoby się trochę przypadków picia nad miarę. Brat się ustrzegł – ma mądrą żonę, które go pilnowała, poza tym jest policjantem. To go trzyma w ryzach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Uzależnienie nie dzieje się od razu, ale niestety przychodzi łatwo, podstępnie.
Reklama
Tomasz w czasach kieleckiego „mechanika” pił już sporo, wyczekiwał sobót na picie. Piło się proste, najtańsze wina. Do tego doszła nieszczęśliwa pierwsza miłość, niespełniona. – Byłem młody i słaby, 18-19 lat, strasznie mnie to powaliło, na całe lata. Pisałam taki wierszowany pamiętnik, dręczyłem się jej odejściem. Tak mnie to trzyma, że do tych wierszy zajrzałem dopiero po 20 latach – opowiada. Rozbity i słaby zrezygnował z marzeń o studiach, poprzestał na maturze. Rynek pracy był coraz gorszy, upadały zakłady. – Pieniędzy nie było. Tak się tułałem – powie dzisiaj. Dostał pracę przy budowie mostu, robotnicy „pili tęgo” i przydarzył mu się wypadek z ręką. Zasiłek, poczucie skończenia się i krzywdy na całe życie. Brat wynalazł pracę na tartaku i tam Tomek zakotwiczył na dłuższy czas. Wyrobił sobie markę dobrego pracownika i kumpla, ale życie dzielił już między sklep z alkoholem („stało się tam, aby odreagować, wynagrodzić sobie harówkę”) pracę i dom („aby dojść w nim do siebie”).
Przekroczyłem magiczną linię
Coraz trudniej wytrzeźwieć, coraz trudniej dotrzeć samochodem do pracy, manewruje ze zmianami, z jeżdżeniem z kimś. Zdarzało się prowadzić w amoku i po pijanemu: świętowali, gdy kolega został kierownikiem. Nie pamięta, jak wjechał na swoje podwórko i wypadł z samochodu, jak o włos minął się z ciężarówką. Pamięta łzy mamy, które nim „wstrząsnęły”, pamięta, jak koledzy zwyzywali go od czubków za tę jazdę, pamięta swoje wrażenie, że „coś jest nie halo”. Ale – nadal pił. – Po pracy pochlipałem jakiejś zupki i szedłem na piwo. Przeważnie było to osiem piw. Rano – kac, więc zabierałem się z dziewczynami, przy sobie miałem awaryjne dwa piwa, ale w kieracie przy ciężkiej pracy – trzeźwiałem. Po powrocie znowu trzy piwa, żeby usnąć. Jak raz jedno się stłukło, pojechałem do knajpy do Krasocina, po dwóch bym nie usnął – wspomina. – Gderanie mamy mnie denerwowało, ale jak wypiłem, to usypiałem niczym niemowlę. Brat i siostra chyba byli dla mnie za łagodni, zresztą mieliśmy dobre relacje. Koledzy mnie uwielbiali, za humor, dowcipy, wierszyki. Do kobiet jakoś mnie nie ciągnęło, ta pierwsza miłość tak we mnie siedziała… Taka trauma – powie dzisiaj.
Balans
W 2008 r. zaczęły się detoksy i pobyty w Morawicy. Najpierw brat zawiózł go – ledwo żywego, trzęsącego się, bez łaknienia – do lekarza rodzinnego. Usłyszeli: „no cóż, Morawica…”.
Reklama
Detoksy szybko nauczył się traktować jak niezłą odtrutkę i powrót do zdrowia. Kroplówki, witaminy, dobre samopoczucie – i pierwsze kroki na wolności kieruje do sklepu. Po 7 miesiącach kwalifikuje się ponownie, ale kolejna próba jest lepsza: poznaje niepijących, już chce się uwolnić. – Najpierw kawa za kawą, chodzenie po ścianach, ale po trzech dniach spokojnie usypiam. Ale detoks to nie odwyk, nie poukładali mi w głowie, no i miałem kolejny ciąg. Czułem, że bez odwyku nie dam rady…
Początki na oddziale odwykowym w Morawicy były trudne: ponuro, smutno, brak zajęcia, non stop alkoholowe opowieści. Wreszcie terapia daje jakieś zajęcie. Trzeba o sobie napisać: jak alkohol wpływa na ciebie, na rodzinę? Przykładał się, jakby to miało być szkolne wypracowanie, pisał „szczerze i z serca”, zaczął jak mówi „kopać w swoim życiu i trochę się tego uzbierało”. Czytało się na głos „to zrobiłem, tamto zawaliłem”. Łzy, głos się łamie – ale terapeuta trzyma kciuk do góry, sygnalizując tym gestem pierwsze małe zwycięstwo.
Nie można tylko być, czyli rozwój duchowości
„Zabij mnie, albo daj mi siłę” – tak krzyczał pod przydrożną kapliczką, ściskając ćwiartkę za pazuchą. Miotał przed tą kapliczką przekleństwa, które dzisiaj go przerażają, ale wstrząsnął sobą, a może Panem Bogiem, może dowołał się do Niego…? Ta „kłótnia z Bogiem” wydarzyła się przed odwykiem. Tam, będąc na etapie kształtowania duchowości, zaczął także odkrywanie w sobie, z pomocą kolegów, dobrych cech, ale dopiero w 2019 r., po 9 latach niepicia – doszedł do świadectwa wiary.
Reklama
– Pierwszy rok po odwyku był dla mnie jak pierwsza miłość, jak pełna euforia powrotu do życia. O Bogu nie tyle zapomniałem, ile traktowałem Go z obowiązku, mechanicznie. Opowiadałem o tym na grupie, o tych odbębnionych mszach, a jeden z kolegów mówi: „słuchajcie, pół godziny poświęcić Bogu za to, co dla nas zrobił, to tak wiele?”. Nie mogłem spać… Od tego czasu przez 10 lat nie opuściłem żadnej niedzielnej Mszy św. – wyznaje. I dodaje: – W Słowie Bożym znajduję odpowiedzi na różne moje udręczenia, mam pomoc w podejmowaniu decyzji. Jak nie wierzyć? Cuda są obok nas… Opowiada, że aby wypracować czas na codzienną modlitwę przez pewien etap życia zrezygnował z telewizji. Czyta Biblię, czyta mistyków, jest zwolennikiem pozytywnego myślenia.
Jeździł na doroczne spotkania do Częstochowy, tam składano świadectwa przed wielotysięcznym tłumem, ale on chciał przed swoimi, choć to wiadomo – trudniej. – Dojrzałem do tego, że bez Boga i Jego łaski nie mógłbym nic. Myślę, że mama mi to wymodliła. Mama jest bardzo wierząca, każdemu wrogowi wybaczy. Zasłużyła, żeby mieć syna trzeźwego, ale dlaczego nie wierzącego? Na Jasnej Górze doznałem oczyszczenia, poczułem Boga dosłownie wszędzie – opowiada.
Świadectwo wiary składał w sierpniu br. w kościele w Kozłowie Małogoskim i podczas marcowej Drogi Krzyżowej w intencji trzeźwości na św. Krzyż. Nie z kartki. Z głowy, z serca, tak jak teraz sobie rozmawiamy…
W Słowie Bożym znajduję odpowiedzi na różne moje udręczenia, mam pomoc w podejmowaniu decyzji. Jak nie wierzyć? Cuda są obok nas…
O życiu w trzeźwości i miejscu w nim Boga mówi dużo i chętnie, choć przyznaje, że musiał to wszystko w sobie przepracować, bo wydawało mu się, że „może być jak Jezus Chrystus” i „za bardzo zaczął żyć życiem innych”.
Pokora i prawda
To dla T. Kościołka słowa kluczowe. – Pokora uczy cię miejsca w szeregu. Na grupie staram się uczulać ludzi na prawdę. Zawsze byłem prawdomówny aż do bólu i prawda mnie wyzwoliła – mówi.
Nie planuje bycia profesjonalnym terapeutą, choć pomaga grupie ludzi z wioski, z rodzinnego Czostkowa, z okolic – i widzi tego efekty. – Ewoluują, uczą się – mówi. Od 10 lat ma stały kontakt z grupą wsparcia AA z Małogoszcza, korzystają z niej koledzy z rodzinnej wsi.
– Połowa moich znajomych to alkoholicy. Spotykamy się prywatnie, i tak to jest, że pijący wychodzą wcześniej, a my niepijący zostajemy, bo tyle mamy do pogadania – Tomek uśmiecha się z sympatią do swojego życia. Odszedł z tartaku, pracuje na własny rachunek. – Nie żałuję. Dowaliłem się do końca. Odbiłem się od dna. Wiem jak wygląda szczęście, wiem gdzie go szukać – podsumowuje.