Reklama

Turystyka

Intrygująca Tahiti

Na ile zmieniły się wyspy Mórz Południowych opiewane przez Jamesa Cooka, Paula Gauguina czy Roberta Stevensona? Reporter-podróżnik próbuje odpowiedzieć na to pytanie.

Niedziela Ogólnopolska 52/2021, str. 78-80

[ TEMATY ]

turystyka

podróżnicy

Archiwum Jacka Pałkiewicza

Niepowtarzalny, kuszący urok Wysp Południowych

Niepowtarzalny, kuszący urok Wysp Południowych

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W zapiskach z mojej pierwszej podróży na osławioną Tahiti napisałem, że dwa tygodnie na Polinezji to za długo, a dwa miesiące – za krótko. I taka konstatacja pozostała mi po dzień dzisiejszy.

Stolica wyspy – Papeete, żelazny punkt w programie elitarnych biur podróży całego świata, stanowi kopię prowincjonalnego miasteczka francuskiego. Główne centrum Francuskiej Polinezji znacznie różni się od tego, które oglądamy na fotografii w kolorowych folderach. Gwarna, zatłoczona nadmorska promenada, dwupiętrowa hala targowa, fast foody, głośne trąbienie trucków – wehikułów czasu, brzydkie betonowe budowle, nieliczne rezydencje kolonialne i przyportowy brud niewiele mają wspólnego z wizerunkiem mekki luksusowych wakacji.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Rozczarowanie ustępuje w miarę oddalania się od stołecznego miasta. Bujna, wiecznie zielona i wciąż kwitnąca wyspa zaskakuje przepychem roślinności o soczystej zieleni. Gaje palmowe, potężne stoki górskie poprzecinane wąwozami z imponującymi wodospadami – na tle jasnoniebieskiego nieba i lazurowego morza tworzą fascynującą kompozycję. Gdzie nie spojrzeć, widać wysmukłe i wiotkie palmy kokosowe, od których dolatuje odgłos szeleszczących liści – jedyne, co może zakłócić absolutny spokój tego otoczenia. Przyroda obdarzyła Tahiti wszystkim, co miała najpiękniejszego. W sielankowym rajskim ogrodzie odurza intensywny zapach azalii, rododendronów, gardenii, frangipani i dziesiątków innych, zupełnie mi nieznanych kwiatów.

Niepowtarzalnego uroku, godnego stereotypu wyspy kolorowych snów, dodaje rozległa, przeraźliwie szmaragdowa laguna, mieniąca się gamą kolorów, które ulegają przeobrażeniom w zależności od pory dnia i głębokości wody. Tuż nad samym brzegiem, wśród bananowców, rozłożyły się pojedyncze chaty tubylcze, perfekcyjnie wtopione w krajobraz. Przy pomoście cumują nieodłączne vaataia, śmigłe pirogi z bocznym pływakiem, arcydzieło szkutników polinezyjskich, które dzięki płytkiemu zanurzeniu mogą łatwo pokonywać płycizny koralowe.

Taki świat mógł oglądać kapitan James Cook, pierwszy Europejczyk, który w drugiej połowie XVIII wieku odkrył tę wyspę i przyczynił się do narodzin mitu ziemskiego raju i wiecznej szczęśliwości. Potem rozpowszechniali go Paul Gauguin, Henri Matisse, Robert Stevenson, Herman Melville czy William Somerset Maugham. I muszę przyznać, że propagowana przez licznych artystów „oaza szczęścia” fascynuje i mami niczym magnes po dzień dzisiejszy.

Reklama

Wabią także pełne gracji vahine, znane z płócien mistrza Gauguina, który zapewnił im reputację czarujących kobiet. Ale czy naprawdę są tak urodziwe, jak głosi mit? Vahine nie są już wizytówką dzisiejszej Polinezji, na której w ciągu wielu pokoleń wymieszało się dostatecznie dużo nacji. Trzeba jednak przyznać, że kobiety o złotobrunatnej karnacji są interesujące na swój sposób. Korpulentne, mają lekki chód i dumnie się noszą. Owinięte w kolorowe pareu, kokieteryjnie przewiązane w biodrach, z puszystymi kruczoczarnymi włosami, rozpuszczonymi na gołych plecach, ozdobionymi śnieżnobiałym kwiatem tiare (podobnym do jaśminu) czy ognistym hibiskusem – przyciągają uwagę atrakcyjną kolorystyką.

Inwazja turystów nie przyczyniła się wcale do zmiany mentalności wyspiarzy żyjących w leniwej atmosferze Mórz Południowych. Nie przepracowują się i nie zabiegają zbyt usilnie o klienta. Utrzymują się z wynajmu przyjezdnym spartańskich chat, organizują im wycieczki i tradycyjne grille. Jak mało kto kochają dolce vita i wszystko, co może sprawić przyjemność. Nie śpieszą się, żyją dniem dzisiejszym, opieszale, beztrosko. Mają dużą pogodę ducha, nie zapominając o starej wyspiarskiej maksymie aita pea pea, co odpowiada arabskiemu bukra czy latynoskiemu manana – jutro, nie wiem kiedy, jakoś to będzie. „Ten dostanie się do krainy raju, kto umiał radować się życiem” – mówi tutejsze porzekadło. Wyspiarze nie mają zresztą potrzeby się martwić, bo szczodra matka natura zapewnia im wszystko, co jest niezbędne do egzystencji: szeroki wybór ryb, owoce morza, drzewo chlebowe czy mango, ananasy i banany. Palmy kokosowe, nazywane przez krajowców drzewem życia, dostarczają nie tylko tłuszczu, mleka i budulca, ale i włókna na maty czy liści do pokrycia dachów.

Reklama

Prawie we wszystkich relacjach z Polinezji dominuje opinia, że tchnące egzotyką wyspy Mórz Południowych tracą swój czar. Kiedy kapitan Cook powrócił na Tahiti po dwóch latch od swojej pierwszej wizyty, napisał, że wyspa „zmieniła się nie do poznania”. Od tamtej pory podobne refleksje przewijają się ustawicznie u zastępów podróżników powracających na tę wyspę.

Pisząc, że Tahiti się zmieniło, Cook miał na myśli posłannictwo misjonarzy, którzy odrzucili bóstwa i wierzenia krajowców oraz przykryli wdzięki nagich do tej pory dziewcząt. Ojcowie kalwiniści wyplenili wiele pradawnych tradycji, odbierając tubylcom nawet to, co było dla nich treścią życia: żywiołowy, zmysłowy taniec tamure, zawierający w sobie coś z kwintesencji kobiecego wdzięku.

Nie ukrywał słów krytyki także Paul Gauguin, który w poszukiwaniu dziewiczej pierwotności wyruszył na koniec świata. W listach do przyjaciół i w rękopisie Noa Noa żalił się na innowacje, które „podcinają korzenie szlachetnej kultury”. Czy nie był to wyrok zbyt pobieżny? Czy rzeczywiście wyspa się zmieniła? Czy tylko na tyle, na ile dzień po dniu zmienia się cały świat?

Reklama

Pierwsza wizyta i spotkanie z nieznanym jest zwykle tak silne, że na zawsze kształtuje o nim opinię. A człowiek z natury zachowuje w pamięci obrosłe mitami miejsce, bo ono intryguje i wywołuje wzruszenia. Podświadomie fałszuje obiektywny obraz, idealizując przeszłość, bo w zakamarkach duszy tkwi zawsze nostalgia za tym, co w wyścigu z czasem bezpowrotnie znika z horyzontu. Nic więc dziwnego, że kiedy ktoś wraca, nie patrzy już oczami odkrywcy. Odnosi wrażenie, że to już nie to samo miejsce. Oczekiwania się nie spełniają, bo trudno po raz drugi ujrzeć coś jedynego i oniemieć ze zdziwienia. Stąd utyskiwanie z powodu rzekomej utraty wartości i biadolenie: „kiedy byłem tu po raz pierwszy...”.

Mit czy prawda? Oczywiście, że na Polinezji zmiany są widoczne. Tubylcy rzadko używają piroga z żaglem, którego zastąpili bardziej praktycznym motorem. Nikt też nie łowi ryb z pomocą harpuna, bo używa sieci i wędek. Coraz mniej autochtonów zajmuje się też zbiorem kokosów, których miąższ dostarcza cennej kopry, stanowiącej zawsze, obok bogactw oceanu, podstawę egzystencji miejscowej ludności. Dziś kokosy gniją. Nic więc dziwnego, że mimo płodności gleby większa część produktów żywnościowych jest droższa od importowanych z Nowej Zelandii czy z Francji.

Różne mogą być postrzegania, ale Tahiti jest do pewnego stopnia tak samo urokliwa jak pół wieku temu. Z pewnością na słonecznych wyspach nie uległy przeobrażeniu malownicze panoramy, szmaragdowe laguny ani zapach kwiatów. Pozostał ten sam przepych bujnej roślinności, ten sam ocean i wygasłe wulkany. Nie zmieniły się zmysłowy rytm tamure ani głucha muzyka przyboju czy majestatyczne białe obłoki na tle błękitnego nieba, wiszące nad ostrymi szczytami wulkanicznymi. Nie sądzę, aby – przynamniej w najbliższej przyszłości – wyspa mogła stać się skansenem, jak to niektórzy malkontenci prorokują.

Nie brak tych, którzy uważają, że obowiązkowy przystanek w podróżach marzeń ma jednak swoje minusy. Przy hotelowym barku słyszałem, jak pewien zamożny Amerykanin, który zapłacił za nocleg ponad 1000 dolarów, utyskiwał, że w fare – chatce na palach z przeszkloną podłogą – nie zmrużył oka przez całą noc. Przeszkadzał mu... plusk ryb.

Poznany przeze mnie Marcel, który żyje tu na stałe, żalił się, że niełatwo jest znieść tutejszą izolację. „Klimat bez wątpienia jest doskonały, ale niestety, wciąż jednakowy – mówił. – Dzień i noc, lato i zima – zawsze 28-30°C. To niszczy nerwy. Stresująco działają też na psychikę nieustanny przybój oceanu i szelest liści palmowych. Przynajmniej raz w roku muszę wyjechać do Paryża, żeby odetchnąć od monotonii”. Mieszkaniec Starego Kontynentu z trudem jest w stanie pojąć taką percepcję.

palkiewicz.com
Jacek Pałkiewicz
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 406
Oprawa: miękka
Cena: 49, 90 zł
Zamówienia: tel. 34 365 19 17 w godz. 7-15
kolportaz@niedziela.pl

2021-12-20 20:02

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Plaże i historia

Niedziela Ogólnopolska 32/2021, str. 60-61

[ TEMATY ]

podróże

podróżnicy

Wojciech Dudkiewicz

Górujący nad starówkąYivli Minare

Górujący nad starówkąYivli Minare

Miasto jest dobrze znane Polakom odpoczywającym na śródziemnomorskim wybrzeżu Turcji. Większość tu rozpoczyna i tu kończy swoje wakacje.

Jedno z największych lotnisk w Turcji, położone w pobliżu Antalyi, obsługuje przede wszystkim samoloty z Europy. Goście rozjeżdżają się potem do kurortów rozciągających się wzdłuż wybrzeża aż do Alanyi lub zostają w prawie milionowej metropolii, która sama staje się coraz popularniejszym kurortem z pięknymi plażami i luksusowymi hotelami.
CZYTAJ DALEJ

Nowenna do Świętej Rodziny

[ TEMATY ]

nowenna

Święta Rodzina

Agata Kowalska

Nowenna przed świętem Świętej Rodziny do odmawiania w grudniu lub w dowolnym terminie.

W liście Episkopatu Polski do wiernych z 23.10.1968 r. czytamy: „Dziś ma miejsce święto przedziwne; nie święto Pańskie ani Matki Najświętszej, ani jednego ze świętych, ale święto Rodziny. O niej teraz usłyszymy w tekstach Mszy świętej, o niej dziś mówi cała liturgia Kościoła. Jest to święto Najświętszej Rodziny – ale jednocześnie święto każdej rodziny. Bo słowo «rodzina» jest imieniem wspólnym Najświętszej Rodziny z Nazaretu i każdej rodziny. Każda też rodzina, podobnie jak Rodzina Nazaretańska, jest pomysłem Ojca niebieskiego i do każdej zaprosił się na stałe Syn Boży. Każda rodzina pochodzi od Boga i do Boga prowadzi”.
CZYTAJ DALEJ

Bóg stał się człowiekiem

2025-12-27 19:04

Paweł Wysoki

Ruszmy do Betlejem jak pasterze, aby odnaleźć Boga, który z miłości do nas stał się człowiekiem – wezwał abp Stanisław Budzik.

W kaplicy Zmartwychwstania Pańskiego w Domu Księży Emerytów w Lublinie „pasterka” celebrowana była wyjątkowo wcześnie, bo już o godz. 20.00. Przewodniczył jej abp Stanisław Budzik. Wraz z metropolitą Mszę św. sprawowali starsi i schorowani kapłani, mieszkańcy domu przy ul. Bernardyńskiej. Kilka godzin wcześniej wszyscy, wraz z biskupami pomocniczymi, siostrami ze Zgromadzenia Uczennic Boskiego Mistrza oraz świeckimi pracownikami, połamali się opłatkiem, złożyli sobie życzenia i zasiedli do wieczerzy wigilijnej. – Dziękuję za przyjęcie zaproszenia do naszej wspólnoty, by tajemnicę Bożego Narodzenia przeżywać razem w tę szczególną noc i dzielić z nami radość, że Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami – powiedział w powitaniu ks. Grzegorz Musiał, dyrektor domu księży emerytów.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję