Reklama

Kultura

Gdzie są TE filmy?

Oscary 2025 mnie rozczarowały. Dlaczego?

2025-03-11 16:06

Niedziela Ogólnopolska 11/2025, str. 52-53

[ TEMATY ]

Oscary

Adobe Stock

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Kilka lat temu zapadła decyzja, by poszerzyć grono filmów nominowanych do statuetki Oscara za najlepszy film roku z pięciu do dziesięciu. Tłumaczono to potrzebą sprawiedliwego docenienia wysiłków wielu twórców i wytwórni filmowych. Bo choć zwycięzca zawsze jest jeden, nominacja sama w sobie od dekad stanowi powód do dumy i marketingowy wytrych do promowania filmu w późniejszym obiegu sprzedażowym (płyty, plakaty, gadżety). Efekt wydaje się jednak odwrotny do zamierzonego: zbyt wiele propozycji miałkich i nijakich trafia na czerwony dywan tylko dlatego, że spełniają takie czy inne kryteria „inkluzywności”. Nie żartuję – aby być branym pod uwagę do statuetek oscarowych, trzeba spełniać szereg wymogów dotyczących zaangażowania, m.in. odpowiedniej liczby osób różnych kolorów skóry i orientacji seksualnych. Co to ma wspólnego z jakością filmu? A co wspólnego mają parytety z kompetencjami w ogóle? Tak się rozpoczyna osobna – choć nie całkiem osobna – debata.

Menażeria

Reklama

Wracając do medium filmowego... Co nam zaserwowało w zeszłym roku gremium oscarowe? Dyktatura wojskowa w Brazylii lat 70. XX wieku; horror o odmładzającym narkotyku; musical o dzielnych kobietach przerastających kartel; nowa, czyli odpowiednio nowoczesna odsłona Czarnoksiężnika z Oz; rozterki rasowe na Florydzie; Watykan – jakiż znów zły i kontrowersyjny!; science fiction o robalach na pustyni; węgierski Żyd, architekt, i jego tułaczka po emigracji do Stanów Zjednoczonych; wyimek z życia Boba Dylana; i wisienka na torcie, czyli tegoroczny triumfator: obsceniczna tragifarsa w konwencji baśni na opak o przygodach striptizerki, co to przygruchała sobie rosyjskiego synalka-miliardera, a ten okazał się nie najlepszym kandydatem na męża (szok...).

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Co wyłania się z takiej menażerii tematów i typów wszelakich? Przede wszystkim jest odpowiednio inkluzywnie. Bo widać jak na dłoni: jest przydział dla Latynosów, jest przydział dla czarnej społeczności USA, jest przydział dla emancypacji w myśl współczesnego feminizmu (czy aby na pewno?), jest przydział dla starotestamentowej populacji akademii oscarowej. Sroczka kaszkę warzyła, warzyła...

Reklama

Drugą moją diagnozą jest swoiste zapędzenie się w bełkot scenariuszowy. Reżyserzy mają ambicje opowiedzieć tyle o człowieku i świecie, że w zasadzie nie wiadomo, co film próbuje nam przekazać. Taka np. Anora (laureat: najlepszy film) balansuje na granicy groteski, porno-teledysku, satyry, ale robi to na tyle kuriozalnie, że w sumie nie wiadomo, czy to próba podkreślenia kobiecej jednostkowości i sprawczości, czy ukazanie społecznego zniewolenia płci żeńskiej. Czy to normalizacja prostytucji, czy może ukazanie jej destrukcyjnego wpływu na delikatność, jaką cechuje się psychika ludzka? A niech sobie widz sam decyduje! Ani to otwarte zakończenie historii, ani puenta, ani morał. Ot, pejzaż, na który mamy popatrzeć i iść dalej. Pokolenie tiktokowe zachwycone, bo jest kolorowo, intensywnie, montaż dynamiczny, a na ekranie pokazany jest hulaszczy, straceńczy żywot imprezowy jako szczyt szczęścia. No i to cudownie, że po 3 latach wojny na Ukrainie nagradzany jest film o superzabawie z rosyjskim „kwiatem” młodzieży... Po co komu takie bzdury?

Jak się domyślasz, drogi Czytelniku, NIE rekomenduję tego seansu. A to przecież najlepszy film zeszłego roku. Tak? Nie wierzysz?! Tako wszak rzecze Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej. Uch...

Reklama

Albo weźmy na warsztat biografię Boba Dylana. Toć to rodzynek w annałach muzyki popularnej – piosenkarz, który capnął literacką Nagrodę Nobla. A jednak zdaje się, że James Mangold (reżyseria) – którego bardzo wysoko cenię za współczesną adaptację 3:10 do Yumy czy za niedawne cudo motoryzacyjne Le Mans ’66 (Ford v Ferrari) – zupełnie nie interesuje się żywotem legendarnego muzyka, bo zamiast liznąć choć trochę panoramicznej narracji, którą oferuje gatunek biograficzny, skupia się na malutkim wycinku życia artysty, gdy ów szukał swojej drogi i zmagał się z muzykami folkowymi, którzy próbowali trzymać go przy tejże folkowej tradycji, więzić go w ramach ukonstytuowanych już z dawna obyczajów. Ziew i jeszcze raz ziew. Kogo obchodzi starcie gitary elektrycznej z klasyczną? Kogo obchodzi pojedynek solowego śpiewaka z zespołem dysponującym perkusją i kilkoma gitarami? W przypadku tego filmu wyjątkowo jestem zrzędliwy, ponieważ uważam biografie za bardzo wartościowe lektury – ucząc się czyjegoś życia i czyichś błędów, możemy sami mądrzeć, i to naturalnie, organicznie, niczym najmłodsze dziecko w rodzinie, które ma przywilej i okazję oglądać wszystkie potknięcia tych przed sobą. Bob Dylan... czyli Robert Zimmerman. Czy jednak dowiadujemy się czegoś o przeszłości utalentowanego 20-latka, który zawojował listy przebojów? A po co – lepiej wcisnąć maksymalną liczbę jego piosenek do 2-godzinnego filmu. Ech, tylko aktora (Timothée Chalamet) szkoda, bo bardzo się postarał. Ale myślę, że nominacja, którą za tę rolę dostał, osłodzi mu i ozłoci tegoroczną klęskę.

Gdzie sens?

Niniejszym dochodzę do sedna: współczesnym twórcom wydaje się, że ich dzieła są tak ważne, że oni sami tak przemożnie zmieniają świat i mają wpływ na innych ludzi... iż zwyczajnie sami gubią sens swoich dzieł. Serwują widzom kinematograficzny odpowiednik kulinarnego przeglądu tygodnia, który króluje w niejednym domostwie w sobotę czy niedzielę. Tyle składników do dodania, tyle ciasta do wyrobienia, że z tego wszystkiego powstać musi nieuchronnie zakalec. A ja tęsknię do tych czasów, gdy kandydatury oscarowe budzić mogły zażarte dyskusje i kibicowskie wręcz przywiązanie do co poniektórych typów. Odkryłem ze smutkiem jakiś czas temu, że werdykty oscarowe już na mnie niezbyt działają. Co oznacza, że albo ja się starzeję, albo filmy schodzą na psy. Obie opcje trącą pesymizmem i realizmem. A to akurat dość potężny mariaż.

Reklama

Nie chciałbym jednak zostawiać Czytelnika zupełnie z niczym. Polecę więc film nieoczywisty, momentami subtelny, momentami bezpośredni jak lewy prosty w nos. Prawdziwy ból (A real pain) to opowieść o żydowskich kuzynach z USA, którzy postanawiają wybrać się wspólnie do Polski śladami swych przodków, a konkretnie ukochanej babci, która odeszła. Wypełniając niejako jej wolę o poznaniu kraju jej pochodzenia, David i Benji (świetny Kieran Culkin, który trochę nieoczekiwanie, ale bardzo zasłużenie zgarnął statuetkę za drugoplanową rolę męską) dołączają do grupy z przewodnikiem, który oprowadza ich po Polsce, dedukując o Holokauście i II wojnie światowej.

Trudny, traumatyczny temat przewija się gdzieś w tle, wisi trochę jak cień nad bohaterami, ale nie jest osią narracji. Tą jest bowiem relacja dwóch kuzynów – kiedyś nierozłącznych, teraz tak dalece różnych od siebie. To dychotomiczne zestawienie wielkiej skali tragedii Szoah i mikroskali rozpadu rodzinnych relacji tworzy arcyciekawą dynamikę dramaturgiczną i wartościowy zbiór rozpoznań dotyczących kondycji współczesnego człowieka.

I jaka to miła odmiana – widzieć Polskę docenioną, ukazaną z szacunkiem, choć bez zbędnego lukrowania (czego, niestety, wielu się domagało; tacy jesteśmy – albo ma być hagiografia, albo męki wstydu i przeprosin).

Na koniec wracam do punktu wyjścia: rozczarowanie. Przepraszam, że mogę z czystym sumieniem polecić tylko jeden film, ale po cóż mam wciągać Czytelnika w rewiry estetyk niepożądanych, często obscenicznych i wulgarnych? To przykra rzeczywistość, ale taka, jaką mamy. Żywię nadzieję, że odkujemy sobie to fiasko za rok. A w Wielkim Poście zachęcam do oglądania The Chosen, Milczenia Martina Scorsesego bądź Pasji Mela Gibsona.

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

"IO" w reż. Jerzego Skolimowskiego polskim kandydatem do Oscara

"IO" w reż. Jerzego Skolimowskiego został polskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy - poinformowała we wtorek w Warszawie Komisja Oscarowa pod przewodnictwem producentki Ewy Puszczyńskiej.

Decyzję o wyborze "IO" na polskiego kandydata do Oscara ogłoszono we wtorek podczas konferencji prasowej, która odbyła się w siedzibie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Podjęła ją siedmioosobowa Komisja Oscarowa pod przewodnictwem Ewy Puszczyńskiej, producentki docenionej Oscarem dla najlepszego pełnometrażowego filmu międzynarodowego "Idy".
CZYTAJ DALEJ

Tymi słowami kard. Ratzinger żegnał się z Janem Pawłem II

2025-04-02 06:50

[ TEMATY ]

Jan Paweł II

Benedykt XVI

Adam Bujak

Pójdź za Mną – ten lapidarny zwrot Chrystusa można uznać za klucz do zrozumienia Jana Pawła II – mówił przed 20 laty na jego pogrzebie kard. Joseph Ratzinger. Jego homilia to nie tylko pożegnanie z polskim Papieżem, ale również podsumowanie całego jego życia, z pozycji wybitnego teologa i znawcy ludzkiej duszy, a zarazem bliskiego i wieloletniego współpracownika Jana Pawła II, naocznego świadka jego posługi. Przytaczamy integralne nagranie tej homilii z tłumaczeniem na język polski.

Kard. Ratzinger ukazał, jak na różnych etapach swego życia Karol Wojtyła wciąż na nowo odpowiadał na wezwanie Chrystusa „Pójdź za mną”. Zawsze wiązało się to z jakąś ofiarą, z koniecznością wyrzeczenia się samego siebie, własnych planów i aspiracji. „Nasz Papież, wiemy to wszyscy - mówił kard. Ratzinger - nigdy nie pragnął ocalić swego życia, zachować go dla siebie; chciał ofiarować samego siebie bez reszty, aż do ostatniej chwili, dla Chrystusa i także dla nas. Dzięki temu właśnie mógł doświadczyć, jak to wszystko, co złożył w ręce Pana, powróciło w nowy sposób: umiłowanie słowa, poezji, literatury stało się istotną częścią Jego pasterskiej misji i nadało Jego głoszeniu Ewangelii nową świeżość, aktualność i moc przyciągania — i to właśnie w czasach, gdy jest ona znakiem sprzeciwu”.
CZYTAJ DALEJ

Mocz w wodzie święconej: Ksiądz rozważa zamknięcie kościoła

2025-04-02 10:08

[ TEMATY ]

Niemcy

profanacja

edomor/fotolia.com

Nieznani ludzie oddają mocz za ołtarzem, załatwiają swoje „potrzeby” w kościele lub na jego terenie np. w chrzcielnicach. W Moguncji (Niemcy) wiele kościołów zmaga się z problemem wandalizmu.

Kapłan Thomas Winter, jest przerażony: „Naprawdę denerwuje mnie sposób, w jaki traktowane są kościoły w Moguncji!” 51-latek opiekuje się pięcioma parafiami w Moguncji: św. Ignacego, św. Piotra, św. Stefana, św. Kwintyna i parafią katedralną św. Marcina. Twierdzi, że wolałby całkowicie zamknąć kościoły na dwa tygodnie i otworzyć je wyłącznie na czas nabożeństw.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję